środa, 5 czerwca 2013

28.

Anoreksja. Nieprawdopodobne historie

Bliźniaczki anorektyczki.
Dwie bliźniaczki ze Stanów Zjednoczonych do anoreksji doprowadziła chora rywalizacja. Dziewczyny konkurowały ze sobą tak bardzo, że konsekwencją tego stała się choroba. Wiele czasu spędziły w szpitalu. Zrozpaczeni rodzice walczyli o życie swoich córek, jednak przegrali z chorobą.
Siostry Michaela i Samantha Kendall zmarły w młodym wieku. Ciało Michaeli zostało wyniszczone przez chorobę w 1994r. Jej siostra natomiast popełniła samobójstwo 3 lata później.
Nie był to jednak jedyny w historii przypadek bliźniaków chorujących na tą straszną chorobę.
Męski model, który zmarł na anoreksję.
Czy wiecie, że męski model Jeremy Gillitzer przez większą część swojego dorosłego życia zmagał się z anoreksją? Wielu podziwiało jego atrakcyjny wygląd, nie wiedząc, że boryka się on z chorobą. Kiedy zmarł w 2010r miał 38 lat, a ważył niespełna 30kg.
Anorektyczna mama.
To, że małe dziewczynki przebierają się w ubrania swoich mam nikogo nie dziwi. Wyobraźcie sobie jednak mamę 7 letniej dziewczynki, która podbiera ciuchy córce. Stojące obok siebie Maisy i Rebecca Jones wyglądały jak siostry! Przez wyniszczającą chorobę dorosła kobieta bez problemu zakłada na siebie ubrania przeznaczone dla 7-8 letnich dziewczynek. Młoda matka ważąca mniej niż córka, mimo tego, że jest wyższa. Lekarze stale ostrzegali ją, że niedobór składników odżywczych może ją zabić.
12-godzinne spacery, ku kościstej sylwetce.
26 letnią Lauren Bailey wpędziły w stan krytyczny między innymi jej mordercze treningi. Dziewczyna ćwiczyła po 12 godzin dziennie do tego skrzętnie ukrywając swoją kościstą sylwetkę. Przez długi czas wyglądając zdrowo, nie wzbudzała podejrzeń otoczenia. 10 letnia choroba doprowadziła ją do strasznego stanu. Przez 18 miesięcy była hospitalizowana, aby przezwyciężyć anoreksję.
Radykalna walka z chorobą.
Dolly Jenkinson jest matką anorektyczki, która szczerze przyznaje, że nie wie, kiedy zaczęły się problemy jej córki Ruth z odżywianiem. Wiadome jest jednak, że choroba o mało jej nie zabiła. Matka walczyła o życie swojej córki bardzo mocno, nawet, gdy nie pomagały terapie, wizyty u lekarzy i hospitalizacja. Wtedy podjęła bardzo radykalne kroki, aby wyciągnąć córkę z sideł anoreksji. Zawarła z nią umowę, która polegać miała na zabieraniu mamie kilogramów. Dolly borykała się z nadwagą, więc przeszła na dietę odchudzająca. Warunkiem utraty wagi było przytycie córki. Jak dotąd udało się przytyć Ruth 2 rozmiary, natomiast Dolly zgubić 3. Obie są na dobrej drodze do naprawdę pięknej i przede wszystkim zdrowej sylwetki.
Pregorexia.
Matka, która niedawno cierpiała na pregorexię, czyli zaburzenia odżywiania w ciąży. Podczas, gdy większość ciężarnych stara się jeść zdrowo i najczęściej też je dużo Maggie Baumann była przerażona tym, że jej brzuch rośnie.
Kobieta walczyła z chorobą w czasie ciąży. Przerażała ją jednak wizja przytycia. Skrzętnie ukrywała to, że jest w ciąży. Niektórzy w jej otoczeniu nie wiedzieli o tym do końca…
Anoreksja o mało nie zabiła jej drugiego dziecka. Przytyła bardzo mało, do tego intensywnie ćwiczyła. Bieganie, jazda na rowerze, siatkówka… W momencie, kiedy większość Pań z brzuszkiem pozwala sobie ledwie na spacer, czy zakupy. Choć o mało nie poroniła nie chciała słyszeć o zwiększeniu licby kalorii. Opamiętała się dopiero po ataku intensywnego bólu w klatce piersiowej. Teraz cieszy się życiem i jest dumna ze swoich dwóch, zdrowych córek.
Suknia ślubna pomogła jej pokonać chorobę.
Narzeczony Puncher Kate znalazł świetny sposób na pomoc w wyjściu z choroby jego przyszłej żony. Kupił jej przepiękną suknię ślubną, jednak o dwa rozmiary za dużą. Powiedział, że aby ślub się odbył ona koniecznie musi do niej przytyć, aby wyglądać jak księżniczka.
30-letni strażak Berry postawił narzeczonej ultimatum : albo przytyje albo ślubu nie będzie. Może niekonwencjonalny sposób, w wielu przypadkach nawet powiedzielibyśmy, że to nie fair, jednak dla tego przypadku był to strzał w dziesiątkę!
Tym razem anoreksję pokonała miłość! Dziewczyna zaczęła jeść trzy posiłki dziennie. Krok po kroku przybierała kolejne kilogramy. W efekcie końcowym suknia okazała się nawet nieco za mała! Młoda para niedługo po ślubie oczekiwała na córeczkę, która urodziła się zdrowa.
Śmierelne koło nad siostrami z Urugwaju.
Siostry zmarły w odstępie 6 miesięcy. Luisel Ramos zmarła z powodu niewydolności mięśnia sercowego. Niedługo przed wspólnych występem na wybiegu z siostrą. Jej siostra Eliana Ramos została pół roku po śmierci Luisel znaleziona w domu ich dziadków w Montevideo. Jako przyczynę śmierci również podano niewydolność mięśnia sercowego, którą przypisuje się niedożywieniu.

źródło: http://www.gazeta-student.pl/student-czy-studentka/anoreksja-nieprawdopodobne-historie#.Ua80Qtg2DPI

27.

Z anoreksji w bulimię

Gdy byłam mała, zawsze byłam chuda. Jadłam strasznie dużo, ale nie tyłam. Gdy miałam 12 lat, moja mama umarła. Mój tato znalazł sobie nową dziewczynę, która miała córkę w wieku mojego brata (4 lata młodszą). Na początku było fajnie, nawet wspaniale. Kupowała nam dużo rzeczy. Zaczęłam trochę tyć. Słodycze jadłam codziennie, i to w wielkich ilościach.
Jeździliśmy do restauracji, pizzerii. Powoli tyłam, ale nie zwracałam na to uwagi. W końcu zaczęły się kłótnie. Tato kłócił się z nią i ją bił. A ja zaczęłam jej się stawiać. Wystarczyło, że coś do niej krzyknęłam, a już się nie odzywała tydzień i udawała wielce obrażoną. Zawsze, kłócąc się, mówiła, że czekamy, aż da nam jedzenie pod nos i że jemy bardzo dużo.
Na koniec VI klasy weszłam na wagę. Waga: 72 kg, wzrost: 172 cm. Myślałam, że się załamię. Zaczęłam jeść mniej. 3 normalne posiłki dziennie i żadnych słodyczy. Zaczęłam chodzić na spacery. Podjadałam w czasie głodu owoce, warzywa, orzechy. Po miesiącu ważyłam 68 kg.
Zaczął się rok szkolny. Ludzie mówili, że widać, że schudłam. Wtedy było już 65 kg. Cieszyłam się. Chodząc do szkoły, zaczęłam sobie odpuszczać. Jadłam batony, słodkie bułki, paluszki. W domu po obiedzie podjadałam kanapki lub herbatniki. Weszłam na wagę. 70 kg. Tylko nie to! Płakałam jakieś 2 godziny. W Internecie zaczęłam szukać diet i wszystkiego o zdrowym odżywaniu. Szukałam jakieś 5-8 godzin, nie odchodząc od komputera. Natrafiłam na PRO ANĘ. Dziewczyny (motylki) próbowały tam schudnąć. Postanowiłam do nich dołączyć. Przeszłam na same jabłka. Ćwiczyłam 3 razy dziennie po 1 godzinie. Zaczęłam liczyć kalorie. Prowadziłam zeszyt, w którym pisałam, co zjadłam. Było w nim także parę wierszyków i zdjęć modelek. Chciałam za wszelką cenę pozbyć się tłuszczu. Moje dziennie kalorie na początku wynosiły 300 kcal, a potem 200 lub mniej. Chudłam. Gdy dotarłam do 60, byłam przeszczęśliwa. Moim celem było 55 kg i tyle mi miało wystarczyć. Byłam pewna, że wtedy zacznę jeść coś więcej niż jabłka, jogurty naturalne, gruszki i pieczywo typu „lekkie”. Piłam litrami herbatę zieloną i czerwoną zawsze po posiłku. Na obiad czasami jadłam 50 ml mleka (0,5 %) i 20 g płatków kukurydzianych.
Dotarłam do 55 kg. Nie zatrzymałam się. Nie potrafiłam, nie umiałam. Wszyscy martwili się o mnie, cała rodzina. Byłam u psychologa. Kazał mi jeść, ale ja chowałam i wyrzucałam jedzenie. Przecież jak można zjeść na obiad frytki z gyrosem? Oni potrafili brać dokładki. Ja mówiłam, że muszę się uczyć i żeby mi przynosili do pokoju, a wtedy wszystko lądowało w pudełku. Gdy dotarłam do 50 kg, przestałam ćwiczyć. Chciałam już tylko utrzymać wagę. Nawet raz w tygodniu, w niedzielę, siadałam razem ze wszystkimi i jadłam normalny obiad, ale po nim miałam 45 minut basenu, a wieczorem ćwiczyłam. Bałam się, że przytyję po zjedzeniu czegoś bardzo kalorycznego.
Moja waga w końcu dotarła do 45 kg. Chciałam przestać, próbowałam opuścić Anę.
Jadłam troszeczkę więcej. Waga: 39 kg, wzrost: 173 cm,  BMI: 13,0. To był koniec. Wszyscy mnie krytykowali, przezywali, śmiali się ze mnie. Włosy wypadały mi garściami (DOSŁOWNIE). Wszyscy wrzeszczeli, kazali jeść, ale Ana mną kierowała.
Pewnego dnia stanęłam przed lustrem. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Byłam szkieletem. Wyglądałam okropnie, ohydnie. Nie wierzyłam, że to ja. Twarz, ręce. Wszędzie było mi widać kości i byłam już łysa, do tego biust zniknął. No, trochę włosów było, ale odrobinka. Postanowiłam, że muszę przytyć. Siadłam i zaczęłam jeść. Na początek płatki, potem śledzie, 7 kanapek, 5 gołąbków i 500 g musli z orzechami. Jadłam i jadłam, w oczach mając łzy. Potem poszłam spać. Całą noc myślałam o tym, co sobie zrobiłam i że już na poważnie zaczynam jeść. W 5 dni przytyłam do 45 kg. Nie wiem, czemu byłam załamana. Czułam się jak świnia. Mimo to nie przestałam jeść, ale zawsze wieczorem ćwiczyłam. Jadłam wszystko: spaghetti, pizzę, schabowe, ale zawsze wieczorem był trening. Minął miesiąc, a ja nie przytyłam ani grama. Cały czas było 45 kg.
Obecnie ważę 46 kg. Moja waga waha się. Jem jak żarłok. Dziennie pochłaniam jakieś 5000 kcal. Czasami mój dzień wygląda tak, że od godziny 15 do 19 cały czas jem, bez minuty odpoczynku. Objadam się płatkami i nic nie ćwiczę. Tyję, ale idzie mi najbardziej w brzuch i w nogi, a w ręce i biust - nic. Komentarze takie jak: „Lał, nareszcie przytyłaś, powoli zaczynasz wyglądać jak człowiek” tylko mnie motywują i jem jeszcze więcej.
Pewnego dnia po obiedzie - kurczaku z ryżem - zjadłam 6 jabłek. Chciałam jak najszybciej wyjść na dwór, bo zjadłabym na pewno coś jeszcze. Wyszłam, ale od razu spotkałam chłopaków, którzy na mój widok robili oczy i gadali: „Kur**, jaki szkielet”, „Mam grubszą rękę od jej nogi”, „Anorektyczka”. Zawróciłam i wpadłam do domu. Siadłam przed komputerem i ze łzami w oczach otworzyłam 1 kg płatków kukurydzianych. Zaczęłam jeść i szukać w internecie paru rzeczy. Jadłam strasznie szybko. W połowie mnie mdliło, ale jadłam na siłę. Chciałam tylko zobaczyć koniec paczki. Dotarłam na spód, zostały około 2 miski. Już nie dałam rady. Wstałam i wyrzuciłam psu. Było mi niedobrze, kręciło się w głowie. Nie wiedziałam, co mam robić. Wpisałam w google po raz pierwszy: „Jak sprowokować wymioty”. Ludzie pisali, żeby rozpuścić wodę z solą. Tak zrobiłam. Wzięłam szklankę i... nie mogłam. Wylałam i poszłam do pokoju.
Od paru dni ciągle jem, bo ludzie motywują mnie komentarzami, że nareszcie tyję. Słodyczy nie ruszam nadal, ale lody jem litrami. Chciałam sobie zrobić dzień, w którym jem normalnie, ale po godzinie 15 rzuciłam się na płatki i znowu 1 kg poszło. Tyję, ale najbardziej widać to na brzuchu. Może kojarzycie mnie z Vitalii - Klaudia 121444. Czasami po takim obżarstwie mam myśli, by spróbować rzygać, ale na razie wiem, że muszę przytyć, tyle że boje się, co będzie, gdy dojdę do mojej upragnionej wagi - 56 kg.
To jest przestroga do wszystkich, którzy chcą się zniszczyć z Aną. Błagam, nie róbcie tego. Nie marnujcie sobie życia. Wiecie, ile bym dała, aby cofnąć czas i odzyskać wszystko, co miałam (włosy, biust, koleżanki, chłopaków, figurę)?

pamiętnik na vitalii:  http://vitalia.pl/index.php/mid/49/fid/341/diety/odchudzanie/du_id/1042389

źródło: http://nastek.pl/zdrowie/7927,Z-anoreksji-w-bulimie

26.

Po 12 latach pokonałam anoreksję

Brytyjka przez 12 lata cierpiała na anoreksję
To pocieszenie dla wszystkich kobiet cierpiących na anoreksję. Jednak można pokonać tę chorobę!
Przykładem jest młoda Brytyjka, z zawodu pielęgniarka. Przez 12 lata cierpiała na anoreksję. Gdy przy wzroście 170 cm ważyła zaledwie 30 kg lekarze powiedzieli, że od śmierci dzieli ją kilka tygodni. Ale Harriet Smith (26 l.)  wzięła się w garść. Dzięki pobytowi w specjalistycznej klinice, gdzie karmiono ją przez rurkę, pokonała chorobę. Waży już 58 kg, wygląda zdrowo i szykuje się do udziału w londyńskim maratonie.
– Mam nadzieję, ze mój los zainspiruje innych ludzi z zaburzeniami jedzenia. Potrzeba czasu, ale można się wyleczyć – zapewnia Harriet.

źródło:  http://www.fakt.pl/Po-12-latach-pokonalam-anoreksje,artykuly,148448,1.html

25.

Jestem ekspertem od anoreksji

fot. Shutterstock
Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, że jestem chora. Po kryjomu chowałam, a potem wyrzucałam jedzenie, zrezygnowałam ze słodyczy, mięsa. Moje odchudzanie zaczęło się niewinnie. Tak jak każda nastolatka chciałam schudnąć 2-3 kg, więc postanowiłam zastosować dietę 1200 kcal. 
Maj 2003 rok, waga 52 kg, wzrost 165 cm, BMI - wszystko w normie, ale ja chciałam się przekonać, czy mam silną wolę i czy zdołam zmniejszyć swoją wagę. Zaczęłam stosować dietę 1200 kcal i w sierpniu ważyłam 51 kg. Hura! Udało mi się schudnąć. Rezygnuję z jedzenia kolacji. Miesiąc później waga wyniosła 50 kg. Rezygnuję z produktów mącznych. W październiku ważyłam 49 kg. Rezygnuję z ziemniaków.
11 lipca 2004 obchodziłam 18. urodziny. Ważę 45 kg. Jestem wegetarianką. Stosuję dietę 1000 kcal. Codziennie liczę kalorie, ważę każdy produkt, czytam książki kucharskie, zaczynam ćwiczyć. Moje życie podporządkowane jest porom posiłków. Obsesyjnie myślę o jedzeniu. W dniu urodzin mam pierwszy napad bulimiczny. Skusiłam się na jeden kawałek tortu urodzinowego, ale miałam wyrzuty sumienia, opuściłam na chwilę gości i wszystko zwymiotowałam. Nikt nic nie zauważył. Poczułam się lekka, czysta, szczupła.
Czerwiec 2004 roku. Matura, waga 45 kg. Trafiłam na terapię u psychologa. Jednak wizyty nie przynoszą poprawy. Nadal stosuję dietę, czasami mam napady bulimiczne. Nie wiem już, co to jest normalne jedzenie, nie wiem, jak się odczuwa głód i sytość. Piszę dziennik, w którym zapisuję, co jadłam i emocje przy spożywaniu pokarmów.
25 listopada 2004. 1 l mleka 0%, 5 kaw, 0,5 l coca-coli light. Strach, osamotnienie, lęk. Waga 42 kg.
30 listopada 2004. Waga 41,5 kg. 3 piwa. Nic nie jem. Jestem pijana. Od tego dnia co drugi dzień piję. Znalazłam w alkoholu zapomnienie. Upijam się, aby zapomnieć o chorobie. Epizody bulimiczne co drugi dzień. Czuję się z dnia na dzień coraz słabsza. W grudniu ważę 40 kg. Jestem strasznie głodna. Mąż śpi mocno. Idę do kuchni, otwieram lodówkę i pochłaniam wszystko, co w niej jest. Czuję się pełna, mam wyrzuty sumienia. Idę do łazienki i szybko wymiotuję, cicho, aby nie obudzić męża.
24 grudnia, Wigilia 2004. Nic nie jem. Rodzina wie, że jestem chora i nie zmusza mnie do jedzenia. Waga 40 kg. Jestem bardzo zła, bo chcę ważyć 39 kg. W lutym 2005 roku ważę 37 kg. Pogotowie ratunkowe zabiera mnie do szpitala. Stwierdzono wyniszczenie organizmu i głęboką depresję. Podano mi leki przeciwdepresyjne.
Śniadanie. Pielęgniarka stoi nade mną i pilnuje, abym wszystko zjadła. Waga 37,5 kg. Leczenie polega na nagrodach i karach. Przytyję - nagroda, schudnę - kara. Otrzymuję I nagrodę. Mogę wyjść z oddziału na pół godziny. Leczenie dawało rezultaty. Moje samopoczucie się polepszyło. Chciałam przytyć i pójść do domu.
W kwietniu ważąc 39 kg wychodzę ze szpitala. Powrót do pracy. Czuję się obca. Mam mdłości. Wydaje mi się, że znowu choroba powraca. Wymiotuję rano. Idę na terapię do psychologa. On mnie informuje, że napady obżarstwa mogą się przez jakiś czas utrzymywać. W dwa miesiące później ważę 41 kg. Czuję się świetnie, mam duży apetyt. Chyba jestem zdrowa.
20 czerwca 2005. 41,5 kg. Tyję, będę gruba. Ratunku! Zjadłam za dużo, schabowy, surówka, 2 kromki ciasta, garść orzeszków, 2 czekolady, 2 śledzie. Idę do lekarza, który zleca mi zrobienie badań. W lipcu telefon od lekarza. Mówi mi, że jestem w 3 miesiącu ciąży. Jestem przerażona. Będę miała dziecko. To niemożliwe, przecież jestem chora. Ale to prawda. Cieszę się, że jestem w ciąży. Kobieta w ciąży jest gruba i po porodzie wraca wszystko do normy. Uwierzyłam, że ciąża mnie uleczy! Przez cały okres pilnowałam wagi, aby za dużo nie przytyć. Czasami objadałam się, a potem wymiotowałam. We wrześniu waga wyniosła 43 kg. Za mało ważę, mam osłabione mięśnie, mam anemię.
20 września 2005. Waga 43,5 kg. Coraz częściej wymiotuję. Zakładam na drzwi do swojego pokoju zamek. Mąż wychodząc z domu zamyka mnie, abym nie wymiotowała. To zadziałało. Dla dobra dziecka musieliśmy tak robić. Waga 48 kg.
1 grudnia 2005. Waga 48,5 kg. Szpital położniczy. Rodzę. Za wcześnie, ale wszystko jest w porządku. Dziecko jest małe, ale zdrowe.
16 grudnia 2005. Waga 41 kg. Chudnę. Znowu się zaczyna. Jestem w domu. Opiekuję się dzieckiem. Mąż pracuje, a ja znowu wariuję. Dieta, posty, obżarstwa i wymioty.
Październik 2006. W lutym 2006 roku ważyłam 37 kg. Znowu byłam w szpitalu. Nie chciało mi się żyć. Nie widziałam dziecka. Po miesiącu wyszłam ze szpitala. Obiecałam mężowi, że rozpocznę terapię i będę się opiekowała dzieckiem. We wrześniu 2006 roku waga wyniosła 40 kg. Dziecko miało 9 miesięcy. Przeszłam terapię w Prywatnym Centrum Psychologicznym. Czuję się teraz świetnie psychicznie i fizycznie. Terapia bardzo mi pomogła w walce z chorobą. Wiem, że mam jeszcze długą drogę do zdrowia, ale wierzę, że pokonam anoreksję.
Agnieszka (opr. ek)

źródło:  http://www.medigo.pl/anoreksja-i-bulimia-odchudzanie-diety/jestem-ekspertem-od-anoreksji

24.

Pamiętnik anorektyczki 



Marta Kotwica - Pamiętnik Weroniki


***

27 lipca 2004r.

Mam na imię Weronika. Mam 17 lat. Od 3 lat walczę ze zbędnymi kilogramami. Leczę się od 8 mies. w szpitalu, pod okiem specjalistów.
Piszę ten pamiętnik, bo tak kazała mi lekarka. Powiedziała, że to mi pomoże.
Nie wiem kiedy to się zaczęło. To nie ma początku. Nagle cię dopada i potem już nic nie jest takie samo.
3 lata temu umarła moja mama. Nie miałam najlepszego kontaktu z ojcem. Nie mogliśmy się dogadać, ciągle się kłóciliśmy.
Nagle mój świat się zawalił. Nic nie miało znaczenia. Czułam się nikim. Udawałam, że wszystko jest OK. Chciałam uwierzyć w swój sztuczny uśmiech. Dobrze się uczyłam, miałam przyjaciół, chłopaka. Ale myśli o zniknięciu, samobójstwie niszczyły mój świat. To były początki długotrwałego smutku - depresji.
Wczoraj rozstaliśmy się z moim chłopakiem... Czułam, że mnie nie rozumie, pytał czemu jestem taka smutna. Poza tym mieliśmy mało czasu dla siebie. To nie miało sensu.
Żyłam w swoim świecie, w innej rzeczywistości obok normalnego świata.
Przyjaciele próbowali mi pomóc. Ale na depresję nie pomaga pocieszanie ani dobre rady.
Chciałam wyglądać jak modelka. Chciałam być szczupła. Więc zaczęłam się odchudzać. Długo nie wiedziałam, że to choroba. Gdy dowiedziałam się, że to nie jest odchudzanie nie przejęłam się specjalnie.
Uznałam, że dobrym rozwiązaniem byłaby śmierć na raty. Ana mi ją gwarantowała. Oprócz tego, myślałam, będę się świetnie prezentować w trumnie. Chuda. Piękna.
Chcę umrzeć. Umrę z głodu.
Czuję taką radość, euforię, czuję się lżejsza niż powietrze, jaśniejsza niż niebo, tak czysta, chcę latać, szybować po niebie. Jestem chuda. Najchudsza. Jestem piękna.
Chciałam zniknąć, przestać istnieć, ale też chciałam żyć.
Moje oczy są zapadnięte, skóra jest żółtoszara, cienka jak pergamin i rozciągnięta ciasno między moimi kośćmi. Mogę policzyć moje wystające żebra, biodra i kolana odznaczają się pod ubraniami. Ważę 31 kg przy wzroście 175 cm.
Włosy wypadają mi garściami, ale to nic, najważniejsze, że podobam się sobie. Paznokcie rozdwajają się i pękają. Tylko stopy i ręce są jak z lodu, zimne. Chciałabym żeby były cieplejsze.
Wciąż próbują mnie leczyć. Zastanawiam się, po co? Nie chcę żyć. Nie chcę jeść. Parę dziewczyn w szpitalu nauczyło mnie mnóstwa sztuczek. Wcieram masło we włosy i paznokcie, chowam jedzenie w foliowych woreczkach.
Ta tortura, to umieranie z głodu, psychiczny strach, wyczerpanie, uczucie zimna przeszywającego kości to nałóg, którego nie mogę rzucić.
Tracę resztki poczucia własnej wartości. Czuję się nikim...
Teraz wszystko zależy od wagi. Jeden kg więcej - smutek, jeden mniej - radość.
Chcę po prostu uwolnić się od ciała i ulecieć, wysoko i daleko stąd.
Waga: 31, 3 kg


30 lipca 2004r.

Odwiedził mnie ojciec. Pokłóciliśmy się. On mnie w ogóle nie próbuje zrozumieć!
Powiedział, że przez moje głupie pragnienie bycia szczupłą stał się kłębkiem nerwów!
Zaczął mówić co to by było jakby żyła mama...
Nawet gdyby wiedział przez co musiałam przejść, nie zrozumiałby. On niczego nie rozumie. Moje wołanie o pomoc pozostaje bez odzewu. Potrzebuję pomocy, wsparcia. A on nie potrafi mi tego dać.
Odechciewa mi się czegokolwiek... po prostu życia. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę jest coraz gorzej, a ja nie mogę sobie pomóc... lekcja życia...
Te problemy, ta depresja mnie przytłacza... nie potrafię sobie z nią poradzić. Brak chęci do życia... i te myśli... o samobójstwie...
Mam zawroty głowy, wszystko mnie boli. Cały dzień chce mi się spać. Karmią mnie prawie na siłę. Obiecują nagrody. Czuję wyraźnie każdy organ swojego ciała, przy przełykaniu każdy kęs jedzenia, który pokonuje długa drogę w moim ciele.
W nocy zamykamy się w pokoju z dziewczynami i ćwiczymy do 5 rano. Właściwie to one ćwiczą razem, a ja się dołączam na chwilę. Bo nie nadążam. Robią zbyt intenstywne ćwiczenia. Zbyt męczące. Bolą mnie mięśnie i stawy. Często upadam.
Nikt mnie nie akceptuje. Czuję pustkę...
Nie mogę złapać oddechu, a serce bije mi jak oszalałe, ale chudnę.
Dlaczego nikt mnie nie kocha...? Odczepcie się ode mnie wszyscy!
Proszę... zostawcie mnie w spokoju. Nie każcie śmiać się, żyć normalnym życiem! pozwólcie płakać i... zabijać się powoli... powolutku... w sidłach odchudzania...
Waga: 29, 6 kg


5 sierpnia 2004r.

Wczoraj rano lekarz powiedział mojemu ojcu, że nie zostało mi wiele czasu i, że może mnie zabrać do domu.
Jestem w domu.
Nie jestem pewna czy tego chciałam. Chciałam sama decydować o tym co jem i o tym kiedy odejdę. A teraz dowiaduję się, że umieram... że to już koniec, postawili na mnie krzyżyk... i nie mogę już powiedzieć, że chcę jednak nadal żyć.
Umieram. Naprawdę umieram... boję się... czuję się zawieszona w próżni...

Nie chcę umierać ale... nie lubię być przejedzona. Czuję lęk przed każdym kęsem. Bo po nim można przytyć.
Nie lubię zmian. Czuję się tu obco. Niby mój pokój, a taki jakiś obcy, pusty i zimny. Czuję się spięta. Patrzę na białe meble równo ustawione pod ścianą, na przeciwko łóżka. Pełno w nich ubrań. Za dużych już na mnie. Bo teraz jestem chudsza...
Na półkach stoją, poustawiane w rządku, szklane motyle. Zaczęłam je zbierać kiedy mama dała mi jednego z nich na 9. urodziny. Miał czerwono-karminowe skrzydła w czarne wzory. Nie mogłam się nim nacieszyć. Pamiętam jak chodziłam do parku i porównywałam go z żywymi motylami. Spadł kiedyś z półki. Teraz ma posklejane skrzydła.
Przy łóżku stoi mała szafka nocna. Mam na niej fotografię moją i mamy. Mam 7 lat. Jesteśmy nad wodą. Mama pięknie wyglądała w swojej chabrowej sukience.
Mam duże okno, na prawie całej ścianie. Lubię w nie patrzeć. Tylko czasem... odwracam wzrok kiedy widzę zakochane pary...
Ściany przybliżają się do siebie. Pokój zacieśnia się coraz bardziej. Ciasno mi tu. Choć mam tyle przestrzeni dla siebie. Tak pusto i cicho.
Milczenie przerwał hałas. Z szafy wypadł zimowy płaszcz, a z jego rękawa, jak z rozprutego żołądka, wysypuje się długi szalik - krwistoczerwony, jak jelita.
W takich chwilach, kiedy jestem niespokojna, najczęściej myślę o jedzeniu... jestem głodna, ale nie chcę jeść... wstydzę się moich natrętnych myśli o jedzeniu. Napawają mnie obrzydzeniem do samej siebie.
Boli mnie gardło, żołądek, płuca, wątroba...
Kiedy chcę się schylić, boli.
Często śnią mi się pączki albo kurczak. Ale nie mogę tego jeść. Nie chcę i nie mogę.
Odkąd wróciłam do domu przytyłam całe 2 kg...! Czuję się nikim. Nie umiem nawet kontrolować własnego ciała. Czuję się nieczysta i gruba.
Waga: 32 kg


6 sierpnia 2004r.

Więc wróciłam do domu.
Zajmuje się mną Anna. To pani, którą przydzielili do mnie ze szpitala. Patrząc na jej włosy myślę, że jest bardzo stara.
Mam skurczony żołądek i wyniszczony układ pokarmowy dlatego Anna podaje mi wyciągnięte z lodówki zamrożone papki jedzenia, które muszę jeść co półtorej godziny. Nienawidzę pory posiłku. Nie chcę jeść. Anna do niczego mnie nie zmusza. Tylko przekonuje, że muszę jeść. Ale ja wiem, że nie chcę. I nie jem.
Mam już wszystkiego dość... czuję, że dopadła mnie depresja... powoli łapie mnie w swoje ostre szpony i rozdziera duszę na strzępy...
Kilka razy w ciągu dnia mdleję, jestem wyczerpana.
Depresja powraca falami. Nagle wszystko jest bez sensu i chciałabym odejść, rozpłynąć się w powietrzu. Dręczą mnie myśli samobójcze, nie mogę spać i często płaczę. Po co się męczyć... po co... przecież i tak odejdę...
Woda przed oczami. Wstrętne łzy.
Ale jestem czysta i lekka, a jednak... tak ciężko mi jakoś jakbym ważyła strasznie dużo... znów nie moge spokojnie oddychać. Serce trochę się uspokoiło, bo nie mogę już ćwiczyć. Nie mam siły. Idę się przespać.

Obudziły mnie brutalne zgrzyty wskazówek zegara. A może w ogóle nie spałam?
Cisza. Za dużo ciszy. Jest pusto. I ani jedno słowo nie przeszywa przestrzeni wokół mnie. Tak bezbarwna i atłasowa pustka.
Słyszę w tej ciszy sapanie. Kaszlnięcie. Duszenie się.
Ktoś znów nieumiejętnie próbował się wieszać. A teraz żyje jeszcze chwilę. Cierpi. Dyszy, połykając pospiesznie grube ziarna czasu. Krople potu mieszają mu się z krwią nieumiejętnie podciętych żył, a każdy oddech przybliża do śmierci.
Przestał dyszeć.
Waga: 31, 8 kg


7 sierpnia 2004r.

Nie widuję się w ogóle z ojcem. Pracuje cały dzień i wraca do domu wtedy kiedy śpię.
Może to dobrze. Przynajmniej się nie kłócimy.
Wszyscy faceci są tacy sami: egoiści.
On chyba myśli, że za jakiś czas wszystko ze mną będzie OK. A ja się brzydzę jedzenia!

Wczoraj w nocy miałam koszmary. Czułam jak się duszę, jak pot oblewa moje ciało, wydawało mi się, że to już koniec. Tysiące noży wbijało się w moje ciało, a ja nie potrafiłam przeciwstawić się temu cierpieniu.
Po jakimś czasie poczułam jak ktoś przykłada mi coś zimnego do czoła, gładzi ręką moje długie ciemne włosy. I nagle zalała mnie fala błogiego spokoju. Wyrwanie z tych mąk umierania, z tego strasznego cierpienia duszy i ciała.
Świtało. Otwierałam powoli oczy. Zupełnie jakbym pierwszy raz widziała promyki słońca. Było tak jasne.
Pani Anna.
Została przy mnie. Czemu?
Mam takie ciężkie powieki. głowa opada mi bezwładnie na podbródek. Chyba się zdrzemnę. Tylko chwilkę.

Anna powiedziała, że spałam 1, 5 godziny. A ja w ogóle nie czułam się wypoczęta.
Potem namawiała mnie do jedzenia. A ja nie chciałam! Ale powoli, powolutku, przełknęłam to paskudztwo. Ciężko wdychać powietrze. Zastanawiam się nad każdym oddechem. Jest duszno. Gorąco i zimno. Czuje jak co chwilę fale ciepła zalewają moje ciało, a za chwilę ogarnia mnie ze wszystkich stron zimno. Czuję się słaba. Chyba potrzebuję więcej snu.
Waga: 31, 2 kg


8 sierpnia 2004r.

Dzisiaj Anna opowiedziała mi pewną historię.

Pewien uczeń codziennie pytał nauczyciela: jak mogę znależć Boga?
I codziennie otrzymywał od swego nauczyciela tę samą tajemniczą odpowiedź:
- Musisz go pragnąć.
Pewnego dnia nauczyciel i jego uczeń kąpali sie w rzece.
Nagle nauczyciel zanurzył głowę chłopca pod wodą i przytrzymał ją mocno przez chwilę, podczas gdy uczeń ropaczliwie próbował się uwolnić.
Następnego dnia nauczyciel spytał: - Dlaczego tak się szamotałeś, gdy trzymałem twoją głowę pod wodą?
- Bo rozpaczliwie szukałem powietrza.
- Gdy dana ci będzie łaska rozpaczliwego szukania Boga - znajdziesz Go.

Anna powiedziała, że modlitwa to jak dodanie skrzydeł. Próbuję odnaleźć tego, w którego istnienie nawet nie wierzę. Nie wierzę w to, że jest. Bo jeśli jest to czemu pozwala na to by byli tacy ludzie jak ja? By byli chorzy i nieszczęśliwi? Pogrążeni w depresji...?

Słyszę jak Anna otwiera lodówkę. Znowu pora posiłku! Chciałabym schować się pod łóżkiem i wyjść jak już będzie po wszystkim.
Waga: 30, 3 kg


9 sierpnia 2004r.

Dzisiaj jest dzień ciszy.
Anna krząta się po domu. Robi wszystko cicho, niemal bezszelestnie. Potrzebowałam tego spokoju, tej głębokiej ciszy.
Pada deszcz. Słyszę jak bębni okrutnie w szybę.
Jestem słaba, zmęczona, wyciszona...
Wyobrażam sobie powiększające się kałuże. Niewinne krople wpadają w nie delikatnie. Niebo płacze.
Słyszę szelest cichego strumnienia, płynącego pomiędzy kolejnymi nutami śpiewu ptaków, i krzyk wodospadu. Nagle kałuża jest pełna purpurowych liści. I widzę zamarznięte kałuże na szarym chodniku. Padające śnieżynki. Cztery pory roku...
Napełniłam się ciszą. Wsłuchuję się w nią poznając siebie.
Kiedy zostaję sama z ciszą między ramionami czuję się wolna, ale czuję pustkę... czuję jak bardzo jestem samotna...

Ulicami chodzą zabiegani ludzie, narzekający na obrzydliwą pogodę. Mijają się w milczeniu. Pomiędzy ulicami snują się ich brudne życiorysy. Każdy z nich ma swoją opowieść. Ale czy oni się widzą? Czy oni widzą ile na ulicach sie gromadzi problemów, smutków i szarych radości?
Czy może idą przed siebie, nie patrząc na rozmknięte serca obok nich? Jak nakręcone zabawki chodzące od jednego końca ulicy do drugiego.

Krople nikną w oczach, stają się coraz chudsze, chudsze... znikają... Przestało padać.
Zza chmury nieśmiało wyłania się słońce.
Milczenie też uczy.
Gdy pada deszcz obraz w wodzie na chodniku jest rozmyty, niewyraźny. Woda jest poruszona.
Ale gdy deszcz przestaje padać, gdy kałuże są pozostawione samym sobie, dostrzeżesz w nich samego siebie.
Efekt milczenia: dostrzegasz samego siebie.
Poznaję siebie. Tak dogłębnie, od koniuszków palców... do granicy westchnień. Poznaję siebie taką jaką jestem. Nie taką jaką widzą mnie inni.
Waga: 29, 7 kg


10 sierpnia 2004r.

Tata nie był dzisiaj w pracy. Został ze mną. Karmił mnie i zajmował się mną cały dzień. Nie mówił prawie nic. Chyba nie wiedział co powiedzieć.
Z początku myślałam, że się mnie boi. Mnie albo mojej choroby, a może śmierci... ale potem pomyślałam, że wszystko robi tak cicho i delikatnie, i tak delikatnie mnie dotyka, bo boi się mnie skrzywdzić.

Nie widziałam dzisiaj Anny. Może chciała zostawić nas samych. Mam nadzieję, że jutro przyjdzie.
Waga: 29 kg


11 sierpnia 2004r.

Krople światła spłynęły na moją twarz i zobaczyłam jak niewyraźna postać odsłania błękitne zasłony, po których wiły się łodygi kwiatów i latały niebieskie motyle.
Anna usiadła na moim łóżku. Powiedziała, że chciałaby mi coś pokazać. Chciała zabrać mnie na spacer.
Wiedziała w jakim jestem stanie. Wiedziała, że boję się poznawać świat na nowo: oczami kogoś, kogo z każdym dniem jest coraz mniej. Mimo wszystko postanowiła zabrać mnie na spacer.
- Świeże powietrze tchnie w Ciebie nowe życie - powiedziała.
Droga z bloku na zewnątrz była ciężka. Anna najpierw zniosła mój wózek. Potem wzięła mnie na ręce. Otworzyłam usta żeby zacząć krzyczeć, że przecież jestem za ciężka, że mnie nie uniesie, ale popatrzyłam na to co ze mnie zostało... na moje suche gałęzie, które kiedyś były ciepłymi ramionami, a teraz z trudem mogę nimi poruszać, na moją zapadniętą, szarą skórę... i nie powiedziałam nic.
Spacerowałyśmy po alejkach w parku. Usłyszałam śpiew ptaków, który dla mnie brzmiał jak śpiewy aniołów.
Przez te pare dni, które wydawały się wiecznością nie wychodziłam w ogóle z domu. Zapomniałam koloru kwiatów i zapachu trawy.
Ze szpitala także nie pozwalano nam wychodzić. Mieliśmy możliwość jedynie przyjęcia odwiedzin kogoś z zewnątrz.
Przeszłyśmy obok placu zabaw. Zobaczyłam śmiejące się dzieci. Jedne huśtały się na huśtawkach, inne bawiły się na karuzeli. Śmiały się głośno i radośnie.
Popatrzyłam na dziewczynkę huśtającą się na żółtej huśtawce. I nagle zobaczyłam siebie. Jak mama huśtała mnie na huśtawce, bawiła się moimi włosami i plotła wianki z kwiatów. Jak bawiłyśmy się w księżniczki.
Anna, jakby widząc moje myśli, uzbierała bukiecik kwiatów i zaplotła wianek. Pachnący zielenią, polnymi kwiatami. Włożyła mi go na głowę. Zsunął mi się na czoło. Anna, odgarniając niesforne kosmyki moich włosów, poprawiła go.
Przystanęłyśmy obok fontanny. Anna nabrała trochę wody w dłonie i przysunęła je tak blisko bym mogła zanurzyć w niej wargi w wodzie.
- Wiesz, ta fontanna spełnia życzenia. Trzeba tylko bardzo mocno czegoś pragnąć - powiedziała - pomyśl życzenie - zachęcała mnie.
Pomyślałam, że jest coś, czego bardzo pragnę. Ale nie jestem pewna czy się spełni. Może za mało tego pragnę?

Słońce świeciło jasno, chcąc uczynić ten dzień pięknym i niezapomnianym.
Zobaczyłam motyla lecącego tuż obok mojego ramienia. Anna zamknęła go w swoich pomarszczonych dłoniach. Po chwili zaczęła powoli rozchylać dłonie. Zobaczyłam każdą plamkę na jego skrzydłach, przyglądałam się każdemu refleksowi światła. Usiadł na moim palcu. Czułam że trzymam coś kruchego, istotę, która jest tak delikatna jak płatek róży.
Poczułam się zmęczona, zupełnie jakby motyl nagle stał się ciężarem nie do uniesienia. Anna spojrzała na zegarek i uznała, że czas wracać do domu. Motyl odleciał.
Anna powiedziała mi, że byłyśmy na spacerze prawie godzinę. A ja czułam jakbym spędzała tam całe życie!
Potem znowu były te obrzydliwe papki...
Nawet nie zauważyłam kiedy z południa zrobiło się popołudnie.
Poszłam spać chyba po jedzeniu. Bolały mnie kości, czułam się strasznie zmęczona.
Czułam się strasznie słaba. Nie pamiętam kiedy dokładnie znalazłam się w łóżku. Ale kiedy otworzyłam oczy, ona przy mnie była.
Ten dzień był niezwykły.

Anna to ktoś więcej niż pani, która ma za zadanie mnie karmić.
Waga: 29 kg


12 sierpnia 2004r.

Obudziłam się wcześnie rano, zobaczyłam słońce nad horyzontem, poczułam, że oddycham,a potem... uświadamiam sobie, że muszę żyć, nie wiem dla kogo, dla czego, ale muszę, jeszcze chociaż dzień, chociaż dwa.
Moje życie jest jak cieniutka niteczka - w każdej chwili może zostać przerwane.
Anna. Anna ma siwe włosy związane w srebrzysty kok. Koloruje mój świat. To dzięki niej zauważam ile trudu słońce wkłada w to żeby się przebudzić i żeby potem świecić tak jasno.
Wciąż nienawidzę pory posiłku. Najchętniej w ogóle bym nie jadła, ale postanowiłam walczyć.
Muszę żyć jak najdłużej, chwytać każdy dzień i wyciskać z niego jak najwięcej bo świat jest piękny. Może jeszcze nie jest za późno. Będę walczyć o życie, o zdrowie. Będę próbować żyć w miarę normalnie.
Uda się. Musi się udać. Jestem zmęczona. Za chwilę południe... jak tylko zjem na pewno od razu poczuję się silniejsza.
Waga: 28, 5 kg


13 sierpnia 2004r.

Jestem osłabiona. Boję się, że się nie uda. Że już zawsze będę chora. Ale... uda się! Bo walczę!
Staram się jeść wszystkie posiłki, co półtorej godziny.
Mam często zawroty głowy.
Chciałam podejść do motyli stojących na półce. Upadłam.
Ciężko oddycham. Z trudem przełykam ślinę.
Czuję się jak staruszka, bolą mnie kości i stawy...

Widziałam dzisiaj przez okno płaczącą dziewczynę. Siedziała na ławce w letniej sukience w żółte kwiatki, z dłońmi wspartymi o kolana.
Myślałam nam tym dlaczego płacze. Dlaczego zamiast biegać na imprezy, tak po prostu siedzi na ławce i płacze. Może to przez chłopaka?

Ja też płakałam kiedy odszedł. Mieliśmy być zawsze razem.
Kiedyś nawet przemknęła mi przez głowę myśl, że któregoś dnia nie wytrzyma i odejdzie. Byłam zmęczona ciągłymi pytaniami o to co, kiedy i ile jem. Chciałam być wtedy sama. Odsuwałam się od niego kiedy próbował mnie przytulać. I chyba zaczynałam go denerwować swoim smutkiem. Nie mogliśmy o niczym rozmawiać bo zawsze kończyło się to pytaniem: czemu jesteś smutna?
Tego dnia przyszedł odwiedzić mnie w szpitalu. Nic nie wskazywało na to co za chwilę miało się stać! No, moze to, że nie pocałował mnie w policzek, jak zawsze. A ja wtedy zawsze odwracałam głowę.
Chciałam mu powiedzieć o tym jak długo udało mi się ćwiczyć w nocy, pochwalić się moim cichym seukcesem, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie zrozumie mojego entuzjazmu, że nie będzie ze mnie dumny.
Poprosił żebym usiadła. Wziął mnie delikatnie za rękę. Powiedział, że nie wytrzymuje tego napięcia, tej bezradności, kiedy nie może mi pomóc.
Patrzyłam tępo w podłogę. Nie wierzyłam. Nie chciałam wierzyć. A moze było mi to obojętne...?
Usłyszałam pisk kół pociągu. Zgrzyt. Miażdżył rozpostarte na torach ciało. Chciałam żeby zobaczył to zmasakrowane ciało, usłyszał ostatni krzyk. Chciałam żeby poczuł kroplę łez uronioną za późno.
Jedno ogromne milczenie.
Nagle wyschły we mnie łzy. Byłam pusta. Jak szklana figura wyrzeźbiona z bólu. Nagle poczułam złość. Byłam zła na siebie. Wcześniej z naiwnością patrzyłam to co mam. Byłam pewna, że to mi jest dane na zawsze. I nagle wszystkie plany stały się prochem, nędznymi kawałkami szkła.
Uwolniłam dłoń ze splotu jego rąk - po co udawać przyjaźń skoro on nie może być mój, a ja jego?
Poczułąm się jakbyśmy czekali na koniec świata.
On mi coś kiedyś obiecał. Ale złamał tę przysięgę - przestał kochać. Ale ja też mu coś obiecałam - że się nie będę ciąć. Nigdy więcej. Teraz już nie wiązały nas żadne przysięgi.
Kiedy tylko wyszedł poszłam do pokoju, wyjęłam żyletkę spomiędzy warstw prześcieradła - metal drżał z przejęcia, tak długo czekał. Cięcie. Krew. Pamiętam to jak własną śmierć... Delikatna krew spływa czerwienią po dłoni. Chwilowy grymas na twarzy i wreszcie ulga... Czuję się wolna. Nareszcie. Strugi jasnej, czystej, rzadkiej krwi leją się na podłogę. o chwili krew gęstnieje, staje się lepka i ciemna, zasycha grubą warstwą na pociętej ręce jak rdza na starym gwoździu.
Cienie nacięcia na skórze jeszcze parę dni przypominały o rozstaniu.

Popatrzyłam znów na ławkę. Wciąż na niej siedziała.
I nagle ogarnęło mnie tak silne współczucie... Chciałam podejść do niej powiedzieć, ze wszystko będzie dobrze, żeby nie płakała... albo po prostu usiąść i płakać razem z nią.
Ale byłam oddzielona od niej szyba, która dzieliła nasze światy: życie i umieranie.
Dotknęłam palcem szyby, ale to nie osuszyło jej łez. Przysunęłam bliżej policzek i ciepły oddech odcisnął się na wilgotnej szybie.
Waga: 28, 2 kg


14 sierpnia 2004r.

Widziałam piękny zachód słońca: bladoniebieskie chmury, różowe obłoczki.
Patrzyłam na to zachodzące słońce i myślałam... czy rzeczywiście tam, w górze są anioły?
Nikt nie wie co dzieje się po cichu we mnie samej.
Chciałabym jak najszybciej spotkać się z mamą.
Była taka pogodna, radosna... urodzona optymistka. miała siłę by walczyć o własne marzenia, by się nie poddać. Za to ją podziwiałam.
Nie mogę o niej zapomnieć. Zbyt wiele dla mnie znaczyła aby tak po prostu wyrzucić ją z myśli, z życia, z serca...
Nie zdążyłam jej podziękować.
Nie mogę się doczekać chwili kiedy znowu będziemy razem żartować, śmiać się.
Czasem wieczorem, gdy mi smutno, Anna czyta mi te książki, które lubiła mama, a ja próbuję śpiewać jej ulubione piosenki... próbuję, bo tak naprawdę z trudem oddycham...
Minęło już tyle czasu, a ja ciągle nie mogę pogodzić się z myślą, że jej już nie ma na tym świecie...
Dlaczego zostawiłaś mnie samą?
Kiedy odeszłaś... straciłam siłę, ochotę, chęć do życia...
Kiedyś, kiedy śmiałyśmy się, kiedy rozmawiałyśmy, czas zdawał się nie istnieć, a świat wydawał się pięknym snem.
Jesteś teraz wysoko. Pewnie patrzysz na mnie. Może nawet się uśmiechasz...?
Czasem trudno jest nie tracić wiary, nadziei na to, że się uda, że wszystko jeszcze będzie piękne...
Tyle razy byłam zła, że nie pozwalałaś mi na tyle rzeczy, nie zgadzałaś się ze mną.
Ale dałaś mi wspaniały dar jakim jest życie.
Gdybym wiedziała, że wtedy po raz ostatni Cię zobaczę, objęłabym cię mocno i modliłabym się do Boga, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem.
Smutno mi... dlaczego nie ma Cię przy mnie?
Tak bardzo Cię potrzebuję...

Czuję lęk. Nie wiem przed kim, przed czym. Ale wiem, że się boję. Ręce często mi się trzęsą.
Anna śpiewa mi piosenki, które kojarzą mi się z dzieciństwem.
Pomaga mi też przy pisaniu tego pamiętnika, bo ja nie mam na tyle siły by utrzymać przez długi czas długopis w dłoni.

Mamo, a może to Ty zesłałaś mi Annę?
Waga: 28 kg


15 sierpnia 2004r.

Kiedyś myślałam, że mam dość siły by zmienić świat. Chyba porwałam się z motyką na słońce. Potem pomyślałam, że spróbuję zmienić chociaż tych, którzy mnie otaczają, których kocham. Ale dopiero teraz zauważyłam, że zamiast zmieniać innych powinnam zmienić siebie.
Co się naprawdę liczy? Czy gdyby teraz Bóg wyciągnął po mnie dłoń, czy mogłabym spokojnie odejść? I czy tam, w górze, cierpienie się wreszcie skończy?

Anna otworzyła okno żeby wpadło trochę światła i powietrza. Duszno. Bolą mnie nogi i ręce. Słyszę swój ciężki oddech.
Waga: 28 kg


16 sierpnia 2004r.

Chyba gdybym mogła narodzić się ponownie, przeżyłabym życie w inny sposób.
Nie poddałabym się, walczyłabym z depresją.
Dlaczego nie zauważyłam wcześniej, że cięcie skóry i utrzymywanie "czystego" łożądka to nie dowód siły, ale słabości?
Ustępowałabym ojcu, nie próbowałabym za wszelką cenę udowodnić swojej racji.
Zobaczyłabym jak wielką miłością darzą mnie moi przyjaciele, jak się o mnie martwią i do jakich poświęceń są zdolni.
Nie odpychałabym niewdzięcznie miłości, pozwoliłabym żeby jej skrzydła uniosły mnie wysoko, ponad światem aniołów.
Nie pogrążałabym się w depresji i nie raniłabym siebie myśląc, że nikt mnie nie kocha i nikomu na mnie nie zależy...
Mogąc zacząć wszystko od nowa, zawładnęłabym każdą minutą... patrzyłabym na nią tak długo, aż zobaczyłabym ją rzeczywiście... żyłabym nią... i nie oddałabym nigdy.
Teraz wiem, że każda chwila, którą Bóg mi daje jest skarbem.
Teraz wiem, że miłość wymaga zapomnienia o sobie, zaufania i całkowitego oddania.
Zdałam sobie sprawę z lęku, który uniemożliwiał prawdziwe uczucie, z nieuczynionych gestów, niewypowiedzianych słów, z miłości... którą mogłam kogoś obdarzyć, ale nie obdarzyłam.
Zdałam sobie sprawę z niespełnionych przyrzeczeń i z utraconego czasu.
Nie chcę ranić innych. Widzę jak cierpią patrząc na mnie, a raczej na to co ze mnie zostało... cień dawnej Weroniki.
Czuję się jakbym już była daleko... jakbym zostawiła tutaj tylko martwą skorupę...
Jestem zmęczona. Tak mi ciężko. Ciężko nawet kiedy leżę, nawet kiedy nie robię nic.
Liczę motyle na półce. Mojego karminowego mam na szafce obok łóżka.
Waga: 27, 4 kg


17 sierpnia 2004r.

Jestem słaba. Leżę na łóżku z oczami utkwionymi w złote gwiazdy poprzyklejane na suficie.
Anna pomaga mi w napisaniu tego co czuję.

Wiem już, nie dożyję swoich 18. urodzin. Wiem, że już niewiele czasu mi pozostało. Dopiero teraz rozumiem jak kruche jest życie i jak łatwo je stracić. Ale za późno to zrozumiałam.
Byłam za słaba. Nie poradziłam sobie z życiem... wbrew pozorom, życia także trzeba się nauczyć. Ten kto umie żyć jest szczęśliwy...
Teraz wiem... że jutro nie jest zagwarantowane nikomu. Być może dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Nie czekaj dłużej, zrób to co masz zrobić - dzisiaj, bo jeśli okaże się, że nie doczekasz jutra... będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by powiedzieć kocham.
Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak wczoraj.
Życie jest tak krótkie.
Straciłam to, co miałam. Zamknięta w swojej samotności nie zauważałam przyjaciół z wyciągniętymi dłońmi. Miałam przyjaźń, ale przeminęła... potem odeszła miłość. Ale nawet jeśli ktoś odebrał ci wszystko, co miałeś, to co kochałeś, nie poddawaj się, teraz twoja kolej - odbuduj to, stwórz sobie ten świat, w którym chcesz żyć.

Dla mnie jest już za późno. Nie założę białej sukni... nie będę mogła nosić złotego krążka na palcu... zostanę sama na zawsze... sama z moją samotnością... nie będę mogła przeżyć 9 miesięcy oczekiwania, współtworzenia z Bogiem kolejnego cudu... i nigdy nie dostanę bukieciku więdnących polnych kwiatków, ani laurki z "tańczącymi" literkami "dla babci"... ani ciepłego buziaka pachnącego dzieciństwem...
Ale chciałabym zostawić po sobie ślad.
Jeśli dzięki tym zapiskom choć jedna osoba zrozumie jak straszną i wyniszczającą chorobą jest anoreksja, to nie umrę na marne.
Mam nadzieję, że może moja śmierć da początek nowego życia choć jednej osobie...
Jestem zmęczona życiem... bezradna... trochę samotna... i zagubiona... ale wciąż JESTEM.
Waga: 27 kg


*********

Obudziłam się. Anna znowu jest przy mnie. Jakaś inna. Jakby... jaśniejsza...

*********


18 sierpnia 2004r.

Weronika zasnęła. Śpi. Nie obudzi się już. Teraz jest jej lepiej...

Anna


źródło: http://www.poezja.org/index.php?a=u&k=3&pokaz2=15460

23.

Najsłynniejsze anorektyczki świata nie żyją. Przepowiedziały swoją śmierć!

Najsłynniejsze anorektyczki świata nie żyją. Przepowiedziały swoją śmierć!
Nazywali je żywymi trupami (fot. YouTube)
W ostatnich latach były jednymi z najsłynniejszych bliźniaczych sióstr. Prasa z uwagą przyglądała się kolejom ich losów. Wszystko przez anoreksję, w jaką popadły, a która w ich przypadku nabrała ekstremalnego charakteru. Teraz świat obiegła wiadomość, że siostry Wallmeyer zginęły w pożarze domu. Co najdziwniejsze, bliźniaczki przepowiedziały swoją śmierć.

Pochodzące z Australii siostry Clare i Rachel miały 42 lata. I choć dla wielu osób ich tragiczny koniec był wstrząsem, one wiedziały, że czeka je rychła śmierć. I to niekoniecznie ze względu na systematycznie obniżającą się wagę, która doprowadziła do tego, że kobiety zamieniły się właściwie w chodzące szkielety.


Obie Australijki bardzo często pojawiały się ogólnokrajowych stacjach telewizyjnych, gdzie opowiadały o walce z chorobą, która doprowadziła do sytuacji, w której każda z nich ważyła poniżej 25 kilogramów. Kobiety przybliżały w mediach problem anoreksji. W czasie występów często podkreślały, że zdają sobie sprawę z tego, jak wielkie obciążenie stanowią dla środowiska, w którym żyją - dla rodziców, pracowników opieki społecznej oraz różnych służb.

U obu kobiet anoreksja rozwinęła się, kiedy były jeszcze nastolatkami. Dziewczyny cierpiały na zaburzenia łaknienia. Ich stan znacząco się pogorszył, kiedy wyczynowo zaczęły uprawiać sport - obie właściwie uzależniły się od długodystansowego biegania, często biorąc udział w wycieńczających maratonach. Ich zamiłowanie do tego sportu sprawiło, że wkrótce zaczęły niknąć w oczach - przypomniał dziennik "Daily Mail".

W czasie udzielanych mediom wypowiedzi przyznawały się do ekstremalnych praktyk związanych ze stylem odżywiania. "Tak naprawdę, to my nie jemy nic. Wystarczy nam czasami kawałek arbuza" - powiedziała pewnego razu Clare, a Rachel natychmiast dodała: "Pijemy też dietetyczną colę i kawę".
 Co gorsza, w tym samym czasie, kiedy głodziły się na potęgę, zażywały też systematycznie środki przeczyszczające. Zdarzało im się łykać nawet 20 tabletek dziennie.

Ich autodestrukcyjne przyzwyczajenia sprawiły, że ludzie z ich otoczenia zaczęli robić wszystko, by im pomóc. W sprawę zaangażowały się także władze. Kiedy Clare została pewnego razu przyłapana na kradzieży, skorzystano z okazji i natychmiast zamknięto ją w więzieniu, by uchronić ją przed dalszym samozniszczeniem. Tak samo postąpiono z Rachel, kiedy nakryto ją na prowadzeniu pojazdu pod wpływem narkotyków.



Siostry Wallmeyer miały jednak więcej kłopotów z prawem. Pewnego razu do ich domu wezwana została policja. Osoba, która zadzwoniła po funkcjonariuszy, poinformowała, że siostry próbują się pozabijać. Przybyłe na miejsce służby odkryły, że Rachel usiłowała własnymi rękami udusić Clare. Kobiecie groziły poważne konsekwencje, ale ostatecznie zarzuty zostały wycofane.

W przeprowadzanych z nimi osobistych wywiadach często dominowało uczucie smutku i rozgoryczenia. Kobiety wielokrotnie opowiadały, że nigdy nie były w żadnych związkach, a całe ich życie przypominało balansowanie pomiędzy życiem a śmiercią. Bolało je to, że nigdy, tak jak inni ludzie, nie miały pracy. Na każdym kroku podkreślały też, że przeczuwają swój rychły koniec.

Wieloma osobami wstrząsnęły właśnie informacje o ich tragedii, do jakiej doszło w ich domu w Geelong. Jedna z nich zginęła bezpośrednio w pożarze, druga z ciężkimi oparzeniami zmarła w drodze do szpitala. Na początku, tuż po ich śmierci, pojawiły się podejrzenia, że siostry zdecydowały się popełnić samobójstwo. Wstępne śledztwo wykluczyło jednak tę ewentualność. Zdaniem detektywów, pożar, w którym zginęły, należy uznać za wypadek.

źródło: http://niewiarygodne.pl/kat,1031979,page,2,title,Najslynniejsze-anorektyczki-swiata-nie-zyja-Przepowiedzialy-swoja-smierc,wid,14881557,wiadomosc.html

22.

Zabójcza koleżanka – anoreksja


Na anoreksję, czyli jadłowstręt, najczęściej cierpią nastolatki. Swoją chorobę traktują jak przyjaciółkę. Mówią o niej jak o osobie, a nawet nadają imię – Ana. To najgorsze towarzystwo, w jakie może wpaść twoje dziecko. Prowadzi nawet do śmieci!
Plakat kampanii przeciwko anoreksji. Problem w tym, że anorektyczki tak się nie widzą. Plakat kampanii przeciwko anoreksji. Problem w tym, że anorektyczki tak się nie widzą. (fot. nto.pl)
– Nie chcę wypowiadać jej imienia – pisze na blogu młoda kobieta. – Kiedyś byłyśmy tylko dwie. Tylko ONA i ja. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Teraz już wiem, że ta przyjaźń była chora, śmiertelna i uzależniająca. To ona mówiła mi: "spójrz, jak wyglądasz”, "jesz­cze tylko kilka kilogramów”. Pamiętam tę satysfakcję. Każdy kilogram mniej. Rytuał i ciągłe dążenie do perfekcji. A póź­niej szpitalne sale, lekarze, pustka i niechęć. Ktoś chciał nas rozdzielić! Zabrać ją, jej motywację i dobre rady.

O kogo chodzi? O anoreksję. Osoby, które na nią cierpią, traktują chorobę jak drugą osobę, przyjaciela, któ­ry zawsze zrozumie, doradzi i podpowie, co robić. Nastolatki, które najczęściej chorują na zaburzenia odżywia­nia, nadają nawet anoreksji imię Ana i mówią o niej pieszczotliwie Anuśka.

– Przeczytałam gdzieś, że anoreksja jest drogą do śmier­ci i uważam, że to bzdu­ra nad bzdurami – pisze na blogu nastolatka cierpiąca na anoreksję. – To jest po prostu sposób życia, a że czasem ktoś umrze, to oznacza tylko brak sił na wal­kę. Można żyć z Aną wiele, wiele lat, a może i nawet do końca życia. (...) Dziś zjadłam trochę wasy (niskokalorycz­ne suche pieczywo – przyp. red), ale to dość późno, bo obudziłam się koło 10. Sta­ram się nie jeść też trzy godziny przed snem. Choć prak­tycznie prawie w ogóle nic nie jem od popołudnia. Prawie nie odczu­wam głodu.

Osoby chore na anoreksję często nie zdają sobie spra­wy, że są chore. Wmawiają sobie, że chcą jedynie schud-nąć jeszcze kilka kilogramów. Kiedy jednak osiągają swoją wymarzoną wagę, w dalszym ciągu uważają się za osoby otyłe i kontynuują wyniszczającą dietę. Wiele z nich prowadzi blogi, w których opisuje osiągnięcia w utracie wagi, relacjonuje, co zjadły danego dnia, jakie ćwiczenia wykonały i polecają przetestowane przez siebie diety.

– Przez ostatnie dwa tygodnie żyłam praktycznie na wodzie mineralnej. Raz dzien­nie spożywałam śniadanie lub obiad, ale w bardzo ograniczonych ilościach i schudłam kolejne 5 kg – czytamy na blogu prowadzo­nym przez anorektyczkę.

– Bardzo się cieszę z tego powodu. Zauważyłam, że jestem coraz bardziej osłabiona. Ostatnio na lekcji WF-u zem­dla­łam. Wuefistka zaprowadziła mnie do szkolnej pielęgniarki, która wezwała moich starych i kazała im zrobić mi badania. Śmieszna ona jest bardzo.

– Ważę teraz 47 kg na 170 cm wzrostu. Od poniedziałku jadę na ścisłej diecie 200-300 kcal dziennie – pisze inna anorektyczka. – Leci mi już szó­sty dzień i oby tak dalej. Mam nadzieję, że wytrzymam.

Osoby cierpiące na anoreksję często próbują ukry­wać przed bliskimi swoją chorobę. Zjadają tylko część podanego pożywienia, a resztę wyrzucają. Zostawiają w pokoju talerz posypany okruszkami chleba, żeby rodzina myślała, że coś jadły, lub jedzą w obecności innych, a później wymiotują.

– W tłusty czwartek były kumpeli urodziny – pisze na blogu jedna z chorych dziewcząt. – Częstowała wszy­stkich pączkami. Nie chciałam jej zrobić przykrości, więc skusiłam się na jednego. Po zjedzeniu go nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Czułam się dziwnie! Byłam wściekła. Jak mogłam?! Chciałam się zabić, ale żal mi się zrobiło moich bliskich. Złapałam doła, na wszystkich krzyczałam. Po pewnym czasie wszystko wróciło do normy. Kupiłam sobie tabletki przeczyszczające, które stosuję bo każdym posiłku. To jest okropne, ale robię to dla własnej satysfakcji.

– Czułam się brudna nawet jak zjadłam liść sałaty – pisze w swoim interneto­wym pamiętniku inna anorektyczka. – W dni, kiedy nic nie jadłam, byłam bardzo szczęśliwa, że wygrałam z głodem, bo panowałam nad swoim ciałem, a jednocześnie chcia­łam być bardzo blisko jedze­nia, żeby się mu opierać. Pamiętam, jak kiedyś miałam straszne wyrzuty sumienia, bo wypiłam kawę z łyżeczką cukru i potem już nic nie chciałam jeść ani pić cały dzień.

Leczenie anoreksji to długi i skomplikowany proces. Wie o tym każdy, kto skończył toksyczną przyjaźń.

– Ostatnio obejrzałam swoje zdjęcia sprzed siedmiu lat – pisze na swoim blogu wyleczona kobieta. – Płakałam. Przeraziło mnie to, jak wyglądałam. Przerażające było to, że wówczas nie widziałam tego, jak naprawdę wyglądam. Wklęsłe policzki, zapadnięte oczodoły, twarz bez wyrazu, bez energii, długie, obciągnięte skórą ręce. Do tej pory zmagam się ze skutkami tej chorej przyjaźni. Oprócz traumatycznych wspomnień zostało coś jeszcze. Słabiutkie i kruche kości – osteoporoza. Za błędy trzeba płacić. Ja będę płacić do końca życia.

Główne cechy anoreksji

- Usiłowanie kontrolowania własnego świata i radzenia sobie z traumą poprzez restrykcje w przyjmowaniu pokarmów. Powodem może być również potrzeba wewnętrznej czystości lub perfekcjonizm, a także chęć bycia lekkim czy pragnienie poniesienia kary lub śmierci. Powszechnie w anoreksji występują: niska samoocena, poczucie beznadziejności i brak wiary w siebie, niezadowolenie ze swojej figury, zaburzone postrzeganie obrazu własnego ciała, lęk przed dorosłością i dojrzewaniem.
- Ilości przyjmowanego pożywienia ulegają znacznemu zmniejszeniu, co prowadzi do spadku masy ciała.
- Anoreksja często przeplata się lub też całkowicie przekształca się w żarłoczność (bulimia), gdzie występują: prowokowanie wymiotów, zażywanie dużych ilości środków przeczyszczających i moczopędnych oraz wyczerpujące ćwiczenia fizyczne.

Można podejrzewać anoreksję, gdy osoba:
- przeżywa silny lęk przed przybraniem na wadze nawet jeśli ma niedowagę,
- nie chce utrzymać wagi w granicach normy dla swojego wieku i wzrostu, co nie jest spowodowane żadnym schorzeniem fizycznym ani psychicznym, nieprawidłowo ocenia wagę własnego ciała, wymiary i sylwetkę,
- lekceważy skutki nagłego spadku wagi,
- w okresie dojrzałości płciowej cierpi na wtórny brak miesiączki,
- spożywa posiłki w samotności,
- gotuje dla innych tzw. zdrowe posiłki,
- uprawia intensywne ćwiczenia,
- kłamie o ilości zjedzonych posił­ków,
- lubi rozmawiać o jedzeniu, kaloriach, zawartości tłuszczu w produktach i dietach.

źródło:  http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130315/MAGAZYN01/130309552

21.

Z anoreksją na razie wygrałam

 
O swych trudnych zmaganiach z anoreksją opowiedziała nam czytelniczka, studentka Zuzanna z Wrocławia.
Z anoreksją walczyłam kilka lat. Nie wiem do końca dlaczego zachorowałam, nigdy nie chciałam naśladować modelki. A jednak anoreksja mnie dopadła.
Jak wygląda taka choroba? Na przykład przez 2 tygodnie potrafiłam żyć praktycznie na wodzie mineralnej. Raz dzienne jadłam śniadanie lub obiad ale w bardzo ograniczonych ilościach. I już byłam chudsza o kolejne 5 kg, co sprawiało mi radość. Ale zauważałam, że jestem coraz bardziej osłabiona, mdlałam na lekcjach wychowania fizycznego. W końcu nauczycielka zmusiła mnie abym poszła do szkolnej pielęgniarki. Ta wezwała moich rodziców i poleciła, aby mnie skierowali na badania. Ale tak się opierałam przed wizytą u lekarza, że jeszcze miesiące minęły, zanim poszłam.

Anoreksję pogłębiałam tabletkami

Kiedyś byłam na imprezie u koleżanki.  Nie chciałam jej zrobić przykrości, zjadłam jakąś kremówkę. Czułam się winna, byłam zła na siebie, ogarnęło mnie totalne przygnębienie. Na drugi dzień kupiłam sobie tabletki przeczyszczające – pomogło. Wrócił dobry humor. Od tej pory zażywałam te tabletki po każdym posiłku.  Rodzice, znajomi, namawiali mnie do jedzenia, a mi się wydawało że zwariowali, bo przecież ciągle jestem za gruba.
W końcu, po jednym z omdleń, rodzice zawieźli mnie do szpitala. Byłam tak wycieńczona, że leżałam w nim prawie 2 tygodnie. Kroplówka, badania, szpitalne dokarmianie – przytyłam ponad 3 kg. I czułam się z tymi nowymi kilogramami dziwnie. A właściwie źle.

Trudne początki leczenia anoreksji

Ale coś do mnie zaczynało docierać. Może dlatego że przypadkowo zobaczyłam płaczącą mamę? Te łzy mnie zabolały. Pomyślałam, że może spróbować jeść? Leczyć się? Bo to przecież  nie jest normalne, że się widzi w lustrze grubym, a ludzie się oglądają na ulicy i szepczą: „O, ale patyk”.
Poddałam się terapii, jednak szybko przyszło zniechęcenie. Miałam dość tego ględzenia „lecz się, musisz jeść”. Przecież próbowałam się leczyć. Ale patrząc w lustro nadal widziałam grubą dziewczynę. Przegrywałam tę walkę, wymiotowałam, chudłam.

Z anoreksją pod opieką psychiatry

W końcu trafiłam do ośrodka psychiatrycznego leczącego anoreksję. Byłam pod stałą opieką lekarzy, w tym również oczywiście psychiatry. Dopadła mnie depresja, miałam wszystkiego dość, znajomi odsunęli się ode mnie, myślałam o samobójstwie.
Leczenie sprawiło, że zaczęłam powoli coraz więcej jeść, jednak nadal dopadały mnie wyrzuty sumienia z tego powodu. Pojawiała się chęć na wielką pizzę, ale w środku coś mnie blokowało aby ją wziąć do ust. A gdy się przemogłam, to miałam wrażenie, że za chwilę pęknę. Czasem dalej wymiotowałam aby poczuć się znów dobrze.

Anoreksję na razie przemogłam

Pobyt w ośrodku i praca z lekarzami bardzo mi pomógł. W końcu zaczęłam jeść prawie jak zdrowi ludzie, chęć wymiotowania przechodziła, poczucie winy z powodu jedzenia słabło. Nadal jestem chuda, jednak zaczynam spotykać się ze znajomymi, przestaję koncentrować się wyłącznie na sobie. Zrozumiałam, że gdy ja w domu liczyłam kalorie, inni bawili się, zakochiwali. A ja zmarnowałam najpiękniejsze lata młodości. Dopiero teraz dorosłam.
Poznałam wiele anorektyczek. U niektórych walka z anoreksją zakończyła się bulimią. I wiem, że anoreksja czyha gdzieś w środku. Anorektyczką zostaje się do końca życia tak, jak narkomanką lub alkoholiczką. Najważniejsze, aby mieć świadomość, że jest się chorym i wiedzieć, kiedy ta podstępna choroba atakuje. Najczęściej może zaatakować, gdy się przeżywa stres. Wtedy znów możesz spojrzeć w lustro i wyszeptać: „Ale ze mnie beczka”.  Na razie zwyciężyłam.

źródło:  http://www.medme.pl/artykuly/z-anoreksja-na-razie-wygralam,2914,1.html

20.

Pamiętnik Anorektyczki
12 marca
Kalina właśnie wróciła ze szkoły. Znów to samo. Znów ją wyśmiali i poniżali. Znów nie ma przyjaciół, a przecież myślała, że teraz będzie wszystko dobrze. Przecież nikomu nic nie zawiniła, starała się uśmiechać, być miła. Ach, no ale wagi uśmiechem nie zrzuci. Czy to jej wina, że taka już jest? Pewnie tak, mogła tyle nie jeść.
-'Nie, nie, nie ! To nie prawda!' - krzyczała w myślach.
-'Przecież próbowałam się odchudzać nie raz. Próbowałam i co? Nic to nie dało. Czy naprawdę gruba dziewczyna nie może mieć przyjaciół? Przecież nie tylko ja jestem taka. Choć w sumie mam przyjaciółkę - Karolinę. Ale ona nic nie rozumie. Jest nieśmiała, zamknięta w sobie i w ogóle głupia ! Ona myśli, że jak nie zje czekolady, bo naprawdę nie ma ochoty, to nazywa to silną wolą. Haha, dobre sobie. Chociaż...A gdyby tak na nowo zacząć się odchudzać? Może wtedy zyskałabym przyjaciół i Michał by mnie w końcu pokochał?' - myślała Kalina.
Kalina otworzyła swojego notebooka i weszła w Google.                                                         -'Diety, szybkie odchudzanie, dieta kopenhaska, dieta Dukana...Nie ma nic sensownego co mogłoby mnie zainteresować. Czy nie ma żadnego sposobu aby naprawdę szybko schudnąć?! Chociaż...'- Kalina zaczęła sobie przypominać pewien blog na który trafiła w dzieciństwie. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co znaczy pro ana i ,,Quod me nutrit, me destruit.''
Kalina otwierała jeden blog po drugim i była coraz bardziej zafascynowana światem Motylków. Tak bardzo chciała do  niego należeć...
Założyła swój blog. Napisała pierwszy wpis.
'Cześć ! :) Jestem Kalina, mam 15 lat. Ważę 95 kg. Nienawidzę siebie. Wiem, że może nie nadaję się do Motylków, ale tak bardzo chciałabym do Was należeć... Proszę nie potępiajcie mnie. Pro Ana to ostatnia szansa w moim okropnym życiu. Tak bardzo chciałabym być chuda...
Dlatego dziś już nic nie jem. Plan na jutro:
- Śniadanie: woda + jabłko
- Obiad: woda + jabłko
- Kolacja: herbata bez cukru
Trzymajcie się. Do zobaczenia'

Kalina zamknęła notebooka. Wstała, przebrała się w dres, wzięła iPoda i zaczęła ćwiczyć.
Obmyślała jaka słodka będzie zemsta na tych, którzy nie chcieli się z nią przyjaźnić, gdy jeszcze była grubaską...
Kalina czuła się coraz szczęśliwsza, że prawie nic nie je. Coraz bardziej brzydziła się jedzenia.
I coraz więcej ćwiczyła.
20 marca
'Kochane Motylki, waga spadła o 4 kg! Jestem taka szczęśliwa ! Jestem Wam ogromnie wdzięczna, że mnie nie odrzuciłyście, dałyście mi szansę na nowe życie.
Moja "przyjaciółka" Karolina zaprosiła mnie na urodziny, i co ja mam zrobić? Chyba będę musiała zwymiotować...'

Kalina w kolorowej bluzce i spodniach poszła na urodziny. Na stole było pełno półmisków z chipsami, orzeszkami, popcornem...
Kalina jadła. Ale potem pojawiły się wyrzuty sumienia.

'Ty gruba krowo, jak mogłaś, znów utyjesz i będziesz jeszcze większa niż teraz!' - w głowie Kaliny roiło się od nieprzyjemnych myśli.
-Karolina, przepraszam, gdzie jest łazienka...?
-Jak wyjdziesz z pokoju, idź na lewo, tam będą takie niebieskie drzwi.Trafisz?
-Tak, jasne, dzięki.

Kalina, razem z kołującymi myślami, pochyliła się nad ubikacją, włączyła spłuczkę, włożyła palce do gardła i zwymiotowała...
30 marca
' Kochane moje, znów jestem lżejsza o 5 kg. Na urodzinach przesadziłam, ale potem i tak zwymiotowałam... Dziś w nagrodę dodam sobie jeszcze 0,5h ćwiczeń. W szkole nadal źle.
Ale to nic. Ważne że mam Was.'

Kalina poszła do łazienki umyć się, potem położyła się do łóżka. Zastanawiała się czy jeśli będzie chuda jak Nicole Richie Michał ją w końcu pokocha...
15 kwietnia
' (..)Na wadze znów jest - 6 kg! Dziękuję Wam, że ze mną jesteście! Obiecuję, że jutro nic zjem, żeby było jeszcze mniej...!'
Mama Kaliny zauważyła, że ona nic je.
- Córeczko, ale ty musisz jeść, bo rośniesz!
- Ale mamo, przecież jadłam, i nic z tego dobrego nie wyszło !

'Nie będę jeść, nie będę jeść, nie będę jeść' - powtarzała w głowie jak mantrę Kalina.
30 kwietnia
' (...)Eh, nie popisałam się, ale i tak jest dobrze. Miałam napad. Przytyłam 1 kg, bo nie wszystko udało mi się zwymiotować. Ale i tak jest znowu - 6 kg. Tak się cieszę ! Koleżanki już coś zauważają, że się zmieniam. I to na lepsze! Dzięki Wam i Anie !'
Kalina czuła się coraz słabiej. Nie miała siły na uśmiech, wejście po schodach, czy ćwiczenia.
Ale nie poddawała się, walczyła. Nie chciała więcej wracać do czasów, kiedy była pośmiewiskiem. Kiedy inne dziewczyny chodziły na imprezy, dyskoteki, robiły sobie piękne zdjęcia, szły na pizzę, lody, wspólne zakupy,rozmawiały o ciuchach,rozmawiały z chłopakami...a ona mogła tylko patrzeć z boku i zazdrościć.
Bo kto pójdzie z taką grubaską na pizzę, lody? Kto zrobi sobie z nią zdjęcie? Kto będzie jej przyjaciółką, a kto chłopakiem?
Kalina doskonale wiedziała, że nikt...
I chociaż była naprawdę inteligentniejsza od tych pustych dziewczyn, myślących jedynie o ciuchach, solarce i chłopakach, to i tak wiadomo było, że ta inteligencja nic jej nie pomoże, bo na pierwszy rzut oka widać jej wagę, a nie IQ.
Postanowiła przynieść do szkoły żelki i ciastka. Nie, nie dla siebie. Dla zmyłki. Że wcale się nie odchudza, że je. Koleżanki łyknęły przynętę. Brały ciastka, nie wiedząc, że Kalina, chciała je po prostu utuczyć... Za to że one były dla niej kiedyś niedobre, i wyśmiewały się z niej...

17 maja
' Idzie mi coraz lepiej. Na wadze jest już 67 kg. Ciuchy są już za duże trochę. Mama się cieszy, że chudnę, bo to lepiej dla mojego zdrowia. Może i tak, ale przede wszystkim lepiej dla mnie. Tak, te głupie dziewczyny z klasy chwyciły haczyk! Zjadły te słodycze ! W sumie mają to, na co sobie zasłużyły.Trzymajcie się chudo :*! '
Kalina wyglądała coraz lepiej. Głód już jej tak nie przeszkadzał. Chociaż miała często wielkie chęci aby się najeść, nie zrobiła tego. Wiedziała, że jeśli się naje, to będzie koniec. Już nigdy nie będzie chuda.
29 maja
'Eh, waga idzie teraz bardzo powoli...Jest 62,5 kg. Ale nie poddaję się, walczę! Jestem z Wami!
Staram się ćwiczyć, ale czasem nie daję rady. Wczoraj miałam napad, potem oczywiście tradycyjnie: ubikacja, 2 palce...Czasami mam dość, ale nie poddaję się. Nie mogę. Zjadłam dziś rano jabłko, a potem miałam napad i wchłonęłam paluszki, zupę, bułkę z dżemem...Nie lubię siebie, te fałdy tłuszczu...Nienawidzę ich'

Kalina wyłączyła laptopa i zasiadła do nauki. Przecież oprócz pro any jest też szara codzienność, czyli szkoła. A Kalina chciałaby się jutro zgłosić do odpowiedzi z chemii. Przecież te alkohole i zaprawy wapniowe nie są takie trudne.
10 czerwca
'Jest 59!!! Nawet nie wiecie, jak się cieszę! Chociaż co ja mówię, na pewno wiecie. Przecież każdy kilogram mniej cieszy nas bardzo.'
Kalina chudła w oczach. Już nie była tak pulchną dziewczyną jak w marcu. Ale wciąż była za mało interesująca dla Michała. Nie chciał jej, a ona tak bardzo go kochała. Dlaczego to właśnie ona musiała się tak nieszczęśliwie zakochać? Niedługo koniec roku, znowu zapewne obieca sobie, że to już koniec, że przestanie wreszcie go kochać.
26 czerwca
' Tak ! To już koniec szkoły ! Na świadectwie mam same 4 i 5 :D Na wadze jest 54. Cieszę się.
Na wakacje wyjeżdżam do babci. Będę za Wami tęsknić, trzymajcie się ! '

Kalina pierwsze dni wakacji trochę przespała. Była zbyt zmęczona szkołą, dietą, wyczerpującymi ćwiczeniami, wymiotowaniem...
Mama cieszyła się, że jej córka schudła. W nagrodę za dobre świadectwo zaproponowała jej zakupy. Tak, Kalina nigdy nie mogła sobie kupić 'normalnych' ubrań, bo nie było rozmiaru, ale teraz? Kalina wraz z mamą wybrały się na zakupy. Dziewczyna, mimo, że mogła zmieścić się już w piękne ubrania, nadal widziała w sobie tą grubaskę sprzed kilku miesięcy...Z zakupów wróciła jedynie z nową koszulką i spodniami.

13 lipca
'Cześć kochane! Idę dziś zobaczyć czy przyjęli mnie do liceum. Na wadze jest 50 kg. Byłam ostatnio na zakupach. Kupiłam bluzkę i spodnie. Mama się uparła. Ale ja i tak w tym wielkim lustrze sklepowym widziałam prawdę. Wyglądam jak słoń'
Kalina wyszła z domu. Poszła do szkoły sprawdzić listę przyjętych do liceum. Tak ! Dostała się.
Ale nigdzie nie było Michała...Od dawna wiedziała, że ma w planach kilka liceów. W tym to z miasta obok. Ale nie sądziła, że pójdzie tam naprawdę...Dotarło to do niej dopiero teraz.
Wróciła do domu. Kolejne dni przespała. Kiedy się budziła, patrzyła w okno, albo godzinami słuchała muzyki. Wszystko straciło dla niej sens. Jak chodziła do gimnazjum, to przynajmniej w szkole mogła go widywać. A teraz...Teraz jej świat zniszczono. Nie ma po co żyć.

28 lipca
Kalina wyjechała do babci. Babcia nie wie o jej diecie. Kalina pod wpływem świeżego powietrza, miłej atmosfery zaczyna jeść. Na razie niewiele, bo jej organizm odzwyczaił się od jedzenia w ilościach jak na Boże Narodzenie. Kalina zapomina o Michale, przykrościach jakie spotkały ją kiedyś w szkole, zaczyna żyć na nowo. Znów się uśmiecha.
29 sierpnia
' Przytyłam ! Przytyłam 5 kg! No tak, babcia wie, jak ugotować...Ale teraz jestem już w domu, a więc znów dieta, i to porządnie. Trzymajcie się chudo ! :* '
Kalina znów prawie nie je. Znów ćwiczy. Za 2 dni szkoła. Na samą myśl robi się jej niedobrze.
Jeśli jej nie zaakceptują? Jeśli znów będą się śmiać?

20 września
'Klasa jest w porządku. Naprawdę. Nikt się nie śmieje. A ja zrzuciłam 8 kg, czyli jest 47 kg. Hurra ! Ale to jeszcze nie koniec...'
Kalina dobrze czuje się w nowej klasie. Ale brakuje jej Michała. Całymi przerwami siedzi na parapecie i myśli. Czuje chroniczną pustkę. Nie ma siły na nic. Mama też nic nie widzi. I dobrze. Nikt nie zrozumie jej tęsknoty za kimś, kto nigdy do niej nie należał...
20 października
' Ważę już 40 kg. Moje kości wystają. Dobrze mi z tym. Chociaż nie mam siły na nic. Rano nie mam siły wstać z łóżka. Nie wiem co będzie dalej.'
Siły Kaliny są bliskie zeru. Tak ciężko jest wstać, umyć się, ubrać. I szkoła. Okropnie długie lekcje. Gdyby tak zasnąć...
Następnego dnia widzi Michała. Przyjechał do miasta. Widzi jego zszokowany wzrok na jej widok...

15 listopada
' Ważę już 33 kg. Nie mam siły. jutro zabierają mnie do szpitala. Będą mnie karmić. Ale ja nienawidzę jedzenia! Trudno, jak wyjdę ze szpitala, to znów dieta. Trzymajcie się'
Kalina trafia do szpitala. Jest karmiona na siłę. Ale ona nie chce tego brudu, tego jedzenia.
Jednocześnie nie ma siły. Pielęgniarka robi jej zdjęcie, żeby zobaczyła jak wygląda. Żeby zaczęła jeść. Kalina nie chce nawet spojrzeć na zdjęcie. Bezsilna pielęgniarka wychodzi z białej sali. Kalina włącza aparat. Ogląda zdjęcie. Jest zdumiona, co zrobiła ze  sobą. Płacze. Nie chce umierać. Patrzy na swoje ręce, chude ręce. Miała się tylko odchudzać, a nie zabijać!
Postanawia jeść. Już nie odmawia, kiedy nadchodzi pora posiłku. Chce żyć.

25 listopada
Kalina chudnie. Waży już tylko 31 kg. Chociaż je, stara się przytyć jak najwięcej, żeby najszybciej wyjść ze szpitala do normalnego życia. Jej smutne oczy jednak po cichu wiedzą, że jej wyjście z tego miejsca jest niemożliwe.
1 grudnia
Waga 30 kg. Kalina umiera. Już na pewno nigdy nie spotka Michała, nie znajdzie przyjaciółki z która mogłaby pójść na lody czy pizzę. Już nigdy nie będą jej dokuczać z powodu wagi dużej czy zbyt małej....

źródło:  http://pamietnikanorektyczki.blox.pl/html

19.

17-latka ZAGŁODZIŁA SIĘ na śmierć!

17-latka ZAGŁODZIŁA SIĘ na śmierć!
To kolejny przykład na to, jak groźna w skutkach może być zaburzona przez media samoocena. Brytyjska prasa donosi o kolejnej nastolatce, która wyniszczyła swój organizm w pogoni za "idealną sylwetką". Tym razem skończyło się tragedią.

Przez cztery lata Charlotte Seddon ukrywała przed rodziną, że jest chora na anoreksję. Dziewczyna okłamywała rodziców, że zjadła posiłek w szkole lub u koleżanki, a w rzeczywistości potrafiła nie jeść przez kilka dni. O chorobie nie wiedzieli jej przyjaciele, najbliżsi, ani nawet siostra bliźniaczka. Charlotte skutecznie ukrywała wychudzoną sylwetkę zakładając po kilka podkoszulków na raz lub wypychając ubrania szmatami, które dodawały jej optycznie kilogramów.

W chwili nagłej śmierci spowodowanej skrajnym wyczerpaniem organizmu nastolatka ważyła 37 kilo. Sekcja zwłok wykazała, że Charlotte ma uszkodzone serce, przełyk oraz żołądek pokryty wrzodami od ciągłych wymiotów, liczne rany na ciele spowodowane samookaleczeniem się, a także liczne pasożyty, które zaatakowały jej osłabione ciało. Śmierć córki wstrząsnęła rodziną Seddonów, która niczego nie podejrzewała. Rodzice byli przekonani, że ich dziecko "to spokojna, dobrze ucząca się dziewczyna, która troszkę za bardzo przejmuje się swoim wyglądem".

Na początku obwinialiśmy się za jej śmierć. Ale psycholog uświadomił nam, że anorektyczki doskonale ukrywają chorobę – powiedziała mama nastolatki w rozmowie z Daily Mail. Niby uważają, że chudość to ideał, ale czują się winne i domyślają się, że inni nie akceptują ich kanonów urody. Na początku przymykaliśmy oko na jej grymaszenie, bo nie chcieliśmy jej denerwować. Najmniejsza wzmianka o jedzeniu wywoływała u Charlotte irytację.

Rodzina tragicznie zmarłej 17-latki zamierza zaangażować się w walkę przeciwko anoreksji i uświadamiać rodziców, jak doskonale ich dzieci potrafią ukrywać swoje problemy.

Przypomnijmy, że ponad rok temu zmarła słynna modelka walcząca z anoreksją. Pod koniec życia przy wzroście 167 cm ważyła niecałe 30 kilo.
17-latka ZAGŁODZIŁA SIĘ na śmierć!
17-latka ZAGŁODZIŁA SIĘ na śmierć!




17-latka ZAGŁODZIŁA SIĘ na śmierć!                             
źródło: http://www.pudelek.pl/artykul/39686/17latka_zaglodzila_sie_na_smierc/