Z anoreksji w bulimię
Gdy byłam mała, zawsze byłam chuda. Jadłam strasznie dużo, ale nie
tyłam. Gdy miałam 12 lat, moja mama umarła. Mój tato znalazł sobie nową
dziewczynę, która miała córkę w wieku mojego brata (4 lata
młodszą). Na początku było fajnie, nawet wspaniale. Kupowała nam dużo
rzeczy. Zaczęłam trochę tyć. Słodycze jadłam codziennie, i to w wielkich
ilościach.
Jeździliśmy do restauracji, pizzerii. Powoli tyłam, ale nie zwracałam
na to uwagi. W końcu zaczęły się kłótnie. Tato kłócił się z nią i ją
bił. A ja zaczęłam jej się stawiać. Wystarczyło, że coś do niej
krzyknęłam, a już się nie odzywała tydzień i udawała wielce obrażoną.
Zawsze, kłócąc się, mówiła, że czekamy, aż da nam jedzenie pod nos i że
jemy bardzo dużo.
Na koniec VI klasy weszłam na wagę. Waga: 72 kg, wzrost: 172 cm.
Myślałam, że się załamię. Zaczęłam jeść mniej. 3 normalne posiłki
dziennie i żadnych słodyczy. Zaczęłam chodzić na spacery. Podjadałam w
czasie głodu owoce, warzywa, orzechy. Po miesiącu ważyłam 68 kg.
Zaczął się rok szkolny. Ludzie mówili, że widać, że schudłam. Wtedy było już 65 kg. Cieszyłam się. Chodząc do szkoły,
zaczęłam sobie odpuszczać. Jadłam batony, słodkie bułki, paluszki. W
domu po obiedzie podjadałam kanapki lub herbatniki. Weszłam na wagę. 70
kg. Tylko nie to! Płakałam jakieś 2 godziny. W Internecie zaczęłam
szukać diet
i wszystkiego o zdrowym odżywaniu. Szukałam jakieś 5-8 godzin, nie
odchodząc od komputera. Natrafiłam na PRO ANĘ. Dziewczyny (motylki)
próbowały tam schudnąć. Postanowiłam do nich dołączyć. Przeszłam na same
jabłka. Ćwiczyłam 3 razy dziennie po 1 godzinie. Zaczęłam liczyć
kalorie. Prowadziłam zeszyt, w którym pisałam, co zjadłam. Było w nim
także parę wierszyków i zdjęć modelek. Chciałam za wszelką cenę pozbyć
się tłuszczu. Moje dziennie kalorie na początku wynosiły 300 kcal, a
potem 200 lub mniej. Chudłam. Gdy dotarłam do 60, byłam przeszczęśliwa.
Moim celem było 55 kg i tyle mi miało wystarczyć. Byłam pewna, że wtedy
zacznę jeść coś więcej niż jabłka, jogurty naturalne, gruszki i pieczywo
typu „lekkie”. Piłam litrami herbatę zieloną i czerwoną zawsze po
posiłku. Na obiad czasami jadłam 50 ml mleka (0,5 %) i 20 g płatków
kukurydzianych.
Dotarłam do 55 kg. Nie zatrzymałam się. Nie potrafiłam, nie umiałam.
Wszyscy martwili się o mnie, cała rodzina. Byłam u psychologa. Kazał mi
jeść, ale ja chowałam i wyrzucałam jedzenie. Przecież jak można zjeść na
obiad frytki z gyrosem? Oni potrafili brać dokładki. Ja mówiłam, że
muszę się uczyć i żeby mi przynosili do pokoju, a wtedy wszystko
lądowało w pudełku. Gdy dotarłam do 50 kg, przestałam ćwiczyć. Chciałam
już tylko utrzymać wagę. Nawet raz w tygodniu, w niedzielę, siadałam
razem ze wszystkimi i jadłam normalny obiad, ale po nim miałam 45 minut basenu, a wieczorem ćwiczyłam. Bałam się, że przytyję po zjedzeniu czegoś bardzo kalorycznego.
Moja waga w końcu dotarła do 45 kg. Chciałam przestać, próbowałam opuścić Anę.
Pewnego dnia stanęłam przed lustrem. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć.
Byłam szkieletem. Wyglądałam okropnie, ohydnie. Nie wierzyłam, że to ja.
Twarz, ręce. Wszędzie było mi widać kości i byłam już łysa, do tego
biust zniknął. No, trochę włosów było, ale odrobinka. Postanowiłam, że
muszę przytyć. Siadłam i zaczęłam jeść. Na początek płatki, potem
śledzie, 7 kanapek, 5 gołąbków i 500 g musli z orzechami. Jadłam i
jadłam, w oczach mając łzy. Potem poszłam spać. Całą noc myślałam o tym,
co sobie zrobiłam i że już na poważnie zaczynam jeść. W 5 dni przytyłam
do 45 kg. Nie wiem, czemu byłam załamana. Czułam się jak świnia. Mimo
to nie przestałam jeść, ale zawsze wieczorem ćwiczyłam. Jadłam wszystko:
spaghetti, pizzę, schabowe, ale zawsze wieczorem był trening. Minął
miesiąc, a ja nie przytyłam ani grama. Cały czas było 45 kg.
Obecnie ważę 46 kg. Moja waga waha się. Jem jak żarłok. Dziennie
pochłaniam jakieś 5000 kcal. Czasami mój dzień wygląda tak, że od
godziny 15 do 19 cały czas jem, bez minuty odpoczynku. Objadam się
płatkami i nic nie ćwiczę. Tyję, ale idzie mi najbardziej w brzuch i w
nogi, a w ręce i biust - nic. Komentarze takie jak: „Lał, nareszcie
przytyłaś, powoli zaczynasz wyglądać jak człowiek” tylko mnie motywują i
jem jeszcze więcej.
Pewnego dnia po obiedzie - kurczaku z ryżem - zjadłam 6 jabłek.
Chciałam jak najszybciej wyjść na dwór, bo zjadłabym na pewno coś
jeszcze. Wyszłam, ale od razu spotkałam chłopaków, którzy na mój widok
robili oczy i gadali: „Kur**, jaki szkielet”, „Mam grubszą rękę od jej
nogi”, „Anorektyczka”. Zawróciłam i wpadłam do domu. Siadłam przed
komputerem i ze łzami w oczach otworzyłam 1 kg płatków kukurydzianych.
Zaczęłam jeść i szukać w internecie paru rzeczy. Jadłam strasznie
szybko. W połowie mnie mdliło, ale jadłam na siłę. Chciałam tylko
zobaczyć koniec paczki. Dotarłam na spód, zostały około 2 miski. Już nie
dałam rady. Wstałam i wyrzuciłam psu. Było mi niedobrze, kręciło się w
głowie. Nie wiedziałam, co mam robić. Wpisałam w google po raz pierwszy:
„Jak sprowokować wymioty”. Ludzie pisali, żeby rozpuścić wodę z solą.
Tak zrobiłam. Wzięłam szklankę i... nie mogłam. Wylałam i poszłam do
pokoju.
Od paru dni ciągle jem, bo ludzie motywują mnie komentarzami, że
nareszcie tyję. Słodyczy nie ruszam nadal, ale lody jem litrami.
Chciałam sobie zrobić dzień, w którym jem normalnie, ale po godzinie 15
rzuciłam się na płatki i znowu 1 kg poszło. Tyję, ale najbardziej widać
to na brzuchu. Może kojarzycie mnie z Vitalii - Klaudia 121444. Czasami
po takim obżarstwie mam myśli, by spróbować rzygać, ale na razie wiem,
że muszę przytyć, tyle że boje się, co będzie, gdy dojdę do mojej
upragnionej wagi - 56 kg.
To jest przestroga do wszystkich, którzy chcą się zniszczyć z Aną.
Błagam, nie róbcie tego. Nie marnujcie sobie życia. Wiecie, ile bym
dała, aby cofnąć czas i odzyskać wszystko, co miałam (włosy, biust,
koleżanki, chłopaków, figurę)?
pamiętnik na vitalii: http://vitalia.pl/index.php/mid/49/fid/341/diety/odchudzanie/du_id/1042389
źródło: http://nastek.pl/zdrowie/7927,Z-anoreksji-w-bulimie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz