środa, 5 czerwca 2013

06.

ANOREKSJA - HISTORIA JULII

Siedzimy z Julią i oglądamy jej zdjęcia z dzieciństwa. Śliczne, uśmiechnięte dziecko. Na zdjęciach jest sama lub z mamą. Jej rodzice rozwiedli się, gdy miała trzy lata. Dwa lata później na zdjęciach pojawia się ojczym. Julia przytula się do jego nogi, do pleców mamy. Oni zaś zazwyczaj przytulają jej młodszą siostrę, która urodziła się, gdy Julia miała pięć lat.

Dziś Julia ma lat dwadzieścia osiem, jest piękną kobietą (166 cm wzrostu, 52 kilo wagi). Mądrą i życzliwą. Nawet gdy opowiada o trudnych rzeczach, uśmiecha się do mnie - jakby chciała powiedzieć: to tylko mój ból, nie warto się tym martwić.

Dziewczęce fanaberie

Julia od siedmiu lat cierpi na zaburzenia jedzenia. Wielokrotnie szukała pomocy, bez skutku. Ucieszyła się, że może opowiedzieć swoją historię, bo uważa, że jej choroba jest "cichym problemem" wielu dziewczyn w Polsce. Cichym - bo chore się wstydzą. A przecież - mówi Julia - anoreksja i bulimia naprawdę zabijają kobiety. Ludzie uważają często, że to fanaberie rozpuszczonych dziewczyn. Kolorowe pisma wydrukują czasem artykuł o anoreksji (rzadziej o bulimii, anoreksja jest bardziej sensacyjna) obok zdjęć wychudzonych modelek, obok propozycji cudownych diet, obok przepisów na superpyszne i superkaloryczne dania.

Zdaniem Julii przed sądem trzeba byłoby postawić całą współczesną cywilizację. Zresztą, przypadki anoreksji historia notuje już w I w n.e., a bulimii w wieku IX. Tyle że wtedy były to przypadki, a dziś to już niemal epidemia.

Przyczyn swojej choroby Julia doszukuje się w domu. - Dzieciństwo ciągnie się za mną jak zmora - mówi - ciągle mnie boli i ciągle do niego wracam.

Grube dziecko, grzeczne do bólu

Rodzice Julii: matka choleryczka, ojciec alkoholik, a później ojczym, "dobry chłopiec z syndromem Piotrusia Pana", zazdrosny o względy matki.

- Nigdy nie wiedziałam, jak matka zareaguje na to, co jej powiem, co zrobię. Mogłam się nie wiem jak starać, i tak znalazł się powód, żeby zrobić mi awanturę, kończącą się laniem.

W rodzinie Julii nie przytulano się i nie mówiono sobie dobrych słów. Jedyną formą wyrażania miłości było jedzenie.

- Matka zabraniała mi jeść, gdy była na mnie zła, i zasypywała smakołykami, gdy chciała okazać mi "miłość". Rodzina się ode mnie odsuwała, bo na przykład niedokładnie starłam kurze. Wtedy jadłam sama. Ktoś przynosił talerz pod drzwi mojego pokoju. Gdy nie zjadałam, matka traktowała to jak potwarz. Zaczynała się następna awantura i kolejne dni izolacji.

Z dzieciństwa Julia pamięta strach, niepewność, wyrzuty sumienia. Kiedy miała sześć lat i zjadła kanapkę z szynką w Wielki Piątek, myślała, że obraziła Boga już na zawsze.

Miała trzynaście lat, gdy jej ukochany królik wylądował na stole w postaci pasztetu. Przestała jeść mięso. Wegetarianizm był następnym powodem awantur, ale tu Julia nie dała się złamać.

- Nawet później, mimo bulimii, w największym ataku wilczego głodu, nie tknęłam mięsa. Zwierzęta były moimi przyjaciółmi w dzieciństwie. Grube dziecko, w dodatku kujon i grzeczne do bólu, nie ma przyjaciół wśród rówieśników. Nie miałam zresztą o czym z nimi rozmawiać, szczególnie w okresie dojrzewania. Chodziłam do szkoły wyczulona na oczekiwania dorosłych. Do tej pory jestem barometrem ludzkich oczekiwań i cierpię męki, gdy nie mogę ich spełnić.

Każde z rodziców skarżyło mi się na drugie. Czułam, że to mnie przerasta, ale bardzo chciałam im pomóc. I cała wina za ich nieszczęścia spadała na mnie.

Żeby piersi nie urosły

Julia marzyła o szkole plastycznej. Rodzice woleli technikum. Wywalczyła ogólniak.

Nienawidziła szkoły średniej. Te rozmowy o samochodach, meczach, lakierach do paznokci, koledzy żyjący imprezami i podbojami.

Dla Julii seks był tabu. Wiedziała, że dzieci nie znajduje się w kapuście. Ale myśl, że ona mogłaby "to" robić, napawała ją odrazą.

- Przestałam być strasznym pulpetem i miałam długie blond włosy, więc chłopcy zaczęli się mną interesować. Kiedy przez dłuższy czas jeden chłopak nie dawał mi spokoju, obcięłam metrowej długości włosy na zapałkę. Moja twarz zrobiła się jak księżyc w pełni, a chłopak do końca liceum się do mnie nie zbliżył. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że faceci patrzą tylko na opakowanie.

Dorastająca Julia marzyła, żeby miesiączki zniknęły na zawsze, a piersi nigdy nie urosły.

- I tak się stało. Nie mam biustu, a gdy przestałam jeść, miesiączki zniknęły prawie na rok. To okropne, ale całe życie mam brzuch większy od piersi.

Nie chodziła na imprezy. W drugiej licealnej czytała Sartre'a,
Simone de Beauvoir, Nietzschego, Prousta.

- W głębi duszy zazdrościłam rówieśnikom. Ich energii, beztroski. Dlatego zrobiłam się niedostępna.

Chciała jak najszybciej skończyć liceum i uciec do klasztoru. Rodzice się nie zgodzili. Zdała na studia. Marzyła o Akademii Sztuk Pięknych, ale w domu kpiono z artystów. Poszła na Międzywydziałowe Studia Humanistyczne.

Mleko - 27 kilokalorii

Gdy miała dwadzieścia lat, dopadła ją pierwsza miłość. Wtedy przestała jeść.

- Ważyłam siedemdziesiąt kilogramów. Miałam wrażenie, że mój chłopak się mnie wstydzi. Liczyłam kalorie. Mleko 0-procentowe miało aż 27 kcal/100 ml, jabłko 90/100 g, kefir aż 43/100 ml, pieczywo - lepiej nie mówić. Jedzenie zaczęło mnie przerażać.

Całymi dniami chodziła głodna. Piła tylko litrami kawę, bo ciągle chciało jej się spać, a musiała się uczyć po nocach. - Kawę piłam z mlekiem. Gdy dzienna dawka kalorii dochodziła do 70 (szklanka mleka), wpadałam w panikę, oskarżałam się o brak silnej woli.

Zaczęła biegać. Kupiła sobie worek treningowy i kopała go niemal do omdlenia. W cztery miesiące schudła 30 kilo.

W domu nic nie zauważyli.

- Ubierałam się w workowate ciuchy. Jadłam zazwyczaj osobno, więc z pozbywaniem się jedzenia nie było problemu. Poza tym to zwykle ja gotowałam. Matka była zadowolona, że ją wyręczam.

W weekendy studiowała książki kucharskie, przyrządzała ogromne ilości jedzenia, namawiała rodzinę na dokładki. Lubiła patrzeć, jak jedzą. Nauczyła się gotować bez próbowania potraw. Była skupiona na niejedzeniu. Nie zauważyła, że traci chłopaka.

- Nie lubiłam, kiedy mnie dotykał. Bałam się, że wyczuje fałdy tłuszczu. Oskarżałam go, że myśli tylko o jednym - żeby mnie macać. Ale naprawdę przerażało mnie chyba, że powie mi wprost, że jestem gruba i wówczas umrę z upokorzenia.

Skończyła I rok studiów, wakacje spędzała w domu.

- Boże, jaka ja byłam wtedy potwornie głodna!

Któregoś dnia usłyszała w radiu o bulimii. Że można jeść i wymiotować. Chudnąć i jeść do woli to, na co ma się ochotę. Pomyślała, że jest zupełnie pozbawiona wyobraźni, skoro sama na to nie wpadła.

Torebka do połykania

W lipcu, po pięciu miesiącach głodzenia, najadła się po raz pierwszy. Z przejedzenia nie mogła oddychać, wyrzuciła to z siebie do sedesu. Wielka ulga. Teraz jedzenie to była niebiańska przyjemność, a wymioty - panaceum na skutki tej niewinnej słabości.

- Wymiotowałam sześć, siedem razy dziennie. Matka stwierdziła, że na pewno się puściłam i jestem w ciąży. Po pewnym czasie wszyscy się przyzwyczaili.

Śmieszą ją amerykańskie książki o zaburzeniach odżywiania, gdzie opis każdego przypadku kończy się happy endem, bo rodzice dostrzegają problem, czują się winni, idą razem na terapię, walczą, wygrywają i żyją długo i szczęśliwie.

- Kiedy po kilku miesiącach powiedziałam rodzicom o bulimii, bo czułam, że jestem na granicy załamania, uznali, że jak zwykle wyszukuję sobie problemy, żeby pokazać, jaka jestem oryginalna. Wpadłam w depresję.

Wzięła urlop dziekański. Całymi dniami gapiła się w okno. W nocy miała wciąż ten sam sen: próbuje wydostać się z labiryntu, znajduje wyjście, które jest świeżo zamurowane, zaczyna krzyczeć, budzi się zlana potem.

- Jadłam na potęgę, czasami nawet nie chciało mi się wymiotować. Przytyłam dwadzieścia kilogramów. Wróciła mi miesiączka. Poszłam do psychiatry, bo w domu powiedzieli, że jak ze sobą czegoś nie zrobię, to mnie wyrzucą, nie będą trzymać pasożyta.

Lekarz dał jej psychotropy. Wzięła raz i nie mogła się ruszyć. Dostała paraliżu mięśni, który trwał dwie doby. Wyrzuciła lekarstwa.

Zgłosiła się do Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie na oddział nerwic. Kazano jej czekać na terapię. Około czterech miesięcy. Przyszła po czterech miesiącach, powiedzieli jej, że nie ma miejsc na ten rok. A jej się kończył urlop na studiach.

Apatycznie stwierdziła, że jak jej nie przyjmą, to się zabije.

Przyjęli ją, bo ktoś zrezygnował. Terapia trwała dziesięć tygodni. Wyszła z depresji, bulimia została. Wróciła na studia. Wyniosła się z domu. Miała stypendium, dawała korepetycje, sprzątała po domach. A wieczorami jadła.

Trzy bochenki chleba z masłem lub olejem. Garnek ziemniaków z kefirem. Litry kisielu. Potem ubikacja, wyrzuty sumienia, ale i błogie uczucie odprężenia.

- Każdy dzień wyglądał tak samo. Budziłam się przerażona, bo mi się śniło, że zjadłam potężną ilość kalorii i nie zwymiotowałam. Budziłam się ze wzdętym brzuchem i gnałam do WC po środkach przeczyszczających, które łykałam co wieczór. Środki raz działały, raz nie. Wtedy chodziłam przez cały dzień zła, że mam wielki brzuch, albo w ogóle nie wychodziłam z domu. Całymi dniami nie jadłam nic, by po powrocie do domu najadać się do upadłego. Mieszkałam u znajomych, którzy wyjechali na parę lat do Belgii. Nie musiałam się krępować. Czasami jadłam do trzeciej w nocy, później nad sedesem. Zaczęły mi się robić odciski na rękach i rany w gardle.

Gardło przyzwyczaiło się do drażnienia palcami i nie reagowało, nawet gdy pakowała tam całą dłoń.

- Wynalazłam rewelacyjny patent: połykanie foliowej torebki. Torebka głęboko drażniła przełyk i wtedy mogłam zwrócić.

Taka torebka (nie może być szorstka ani za duża) do dziś leży w szafce w wiadomym miejscu.

Waga psychoterapeutyczna

Julia skończyła studia, poszła do pracy. Zarabiała nieźle, zdołała kupić małe mieszkanie pod Warszawą. I kiedy miała dwadzieścia sześć lat, poznała Pawła. Swoją drugą miłość.

- Od początku wiedział o mojej chorobie. Był starszy o dziesięć lat, żonaty. Pasowało mi to, bo nie chciałam się wiązać. Gdy byliśmy ze sobą czterdzieści osiem godzin, czułam się jak w klatce. A on się rozwiódł. Kazałam mu się wynosić z mojego życia. On jednak był uparty. Nadal jesteśmy razem, choć średnio co cztery miesiące od niego odchodzę. Nie wiem, czemu ten facet tak się do mnie przykleił.

Jest inteligentny, przystojny, kobiety go lubią, a on tkwi przy mnie. Prawie ze sobą nie sypiamy, bo ja wolę jeść, niż się kochać. Tylko gadamy dużo.

Ale od poznania Pawła Julia próbowała leczyć bulimię. Miała nawet sukcesy: na wakacjach zjadła na obiad ziemniaki - "na zdrowo" po raz pierwszy od wielu lat. Płaciła terapeutom po kilkadziesiąt złotych za godzinę. W końcu rzuciła pracę. Od miesięcy jest na utrzymaniu Pawła, zarejestrowała się w pośredniaku.

Wiele razy traciłam nadzieję na wyleczenie. Próbowałam jeszcze raz tylko dzięki energii Pawła i tylko dla niego. Ja dla siebie nie jestem żadną motywacją. Przeszłam przez dziesiątki gabinetów. Mam dość opowiadania po raz setny mojego dzieciństwa.

Kiedyś trafiła do pani psycholog, która zaczęła od tego, że kazała jej wejść na wagę.

- Wtedy ważyłam pięćdziesiąt dwa kilogramy. Stwierdziła, że to dużo, bo ona w moim wieku ważyła czterdzieści pięć, a przecież jest wyższa ode mnie. W dodatku teraz ma czterdzieści dwa lata i waży tyle, co ja. Po czym zaczęła rozprawiać o dietach, które pozwalają jej utrzymać formę przez tyle lat.

- Chodziłam na spotkania Anonimowych Żarłoków. Ale oni są nawiedzeni, ciągle proszą Boga o wsparcie. Zwiałam z potwornym niesmakiem. Kosztowało mnie to miesiąc zażerania się samymi słodyczami.

- Cierpiałam na choroby osiemdziesięciolatków - chroniczne wzdęcia, zaparcia, kolkę jelitową. Wypadały mi włosy, łamały się paznokcie, psuły zęby. Okazało się, że mam kamicę nerkową. Internista podejrzewał również chorą tarczycę i polecił mi endokrynologa w Szpitalu Bielańskim, ponoć też najlepszego specjalistę w Polsce od leczenia bulimii. Szłam na tę wizytę z ogromną nadzieją, że wynagrodzę Pawłowi lata życia z wrakiem.

Pojechali, Paweł czekał w poczekalni.

- Wizyta była piorunująca. Pani doktor zrobiła mi wykład, że bulimicy marnotrawią jedzenie i pieniądze podatników, którzy płacą za leczenie ich fanaberii. Zaleciła mi terapię wstrząsową: żebym się wyrzygała, a potem zjadła swoje rzygowiny. Wysłuchałam, przytaknęłam. Czułam się winna. Czułam, że ona ma rację. Ale nie mogłam opanować chęci jedzenia i nie mogłam opanować lęku przed przytyciem. Poszłam do niej jeszcze dwa razy. Traktowała mnie jak podczłowieka. A ja i bez tego czułam się jak totalne NIC.

Co to za ciało?

Zaczęła pić. Nie nagle - w pewnym momencie zauważyła, że od dłuższego czasu pije. Czasem więcej, zwykle mniej, ale dzień w dzień. Alkohol ją uspokajał, kiedy wyrzucała sobie, że jest rozpuszczonym dzieciakiem. Kiedy wytykała sobie brak kobiecości i to, że rani Pawła, mimo że jest jedyną osobą, która daje jej to, czego zawsze pragnęła: bezwarunkową miłość.

- Nie potrafię się obchodzić z miłością, nie nauczyłam się brać czegokolwiek od innych. Pawłowi wyrzucam, że jest ze mną tylko dla mojego ciała, a przecież tego ciała prawie w ogóle nie pozwalam mu dotykać. Zresztą, co to za ciało? Bardziej chłopca niż kobiety, z rozstępami i wzdętym brzuchem.

Julia jest piękną kobietą, z płaskim brzuchem i zalotnie błyskającymi oczami.

Zaczęła pić więcej, gdy zauważyła, że alkohol pozwala jej rozluźnić się na tyle, by "być dostępną seksualnie". Po roku okazało się, że bez alkoholu nie potrafi wytrzymać nawet dnia, bo dopada ją przerażenie: że jest wrakiem.

Teraz Julia ma dwadzieścia osiem lat. Jest bulimiczką i alkoholiczką. Mówi, że nie ma siły już szukać pomocy. Jeżeli się jeszcze zmobilizuje, to tylko dla Pawła, ale nie zniesie następnego zawodu w leczeniu. Chciałaby, żeby w Polsce utworzono specjalne kliniki pomagające dziewczynom chorym jak ona.

Mówi też, że gdyby miała dość odwagi, toby ze sobą skończyła. Czasami płacze, ale szybko się zbiera, bo użalanie się nad sobą ją brzydzi.

Piękna, bo szczupła? - wywiad z prof. Ireną Namysłowską

Majka Samer: Czy często spotyka się Pani z takimi przypadkami jak Julii?

Prof. Irena Namysłowska: Julia ma dwadzieścia osiem lat, choruje długo i jej choroba jest już chroniczna. Nie wyleczy jej zwykła sześcio-, ośmiotygodniowa terapia na oddziale nerwic. Ta dziewczyna potrzebuje długiej terapii psychoanalitycznej, która sięgnęłaby do głębokich zranionych warstw jej osobowości i pozwoliłaby im się zagoić.

Dlaczego Julii tak trudno znaleźć pomoc?

W Polsce łatwiej uzyskać pomoc przed osiemnastym rokiem życia. Istnieją kliniki dla dzieci i młodzieży leczące zaburzenia odżywiania - np. Klinika Psychiatrii Wieku Rozwojowego na ul. Litewskiej w Warszawie, Oddział Psychiatryczny dla Młodzieży w Zagórzu czy dziecięcy oddział w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii na ul. Sobieskiego.

Julii pozostaje raczej indywidualna psychoterapia albo leczenie na oddziałach nerwic, które zajmują się między innymi problemami odżywiania. Niestety, szpitale psychiatryczne dla dorosłych nie są przygotowane do leczenia anoreksji i bulimii.

Dlaczego kliniki leczą dziewczyny do osiemnastego roku życia?

Anoreksja, która wymaga leczenia szpitalnego, bo nie leczona nieuchronnie prowadzi do śmierci, dotyka głównie dziewczęta w wieku dojrzewania (trzynaście - osiemnaście lat). Szpitale mają programy leczenia przygotowane głównie dla osób w tak specyficznym okresie, jakim jest dorastanie. Bulimia dotyka częściej młode kobiety - a nie dziewczynki - i rzadko wymaga leczenia szpitalnego, bo nie wyniszcza tak szybko organizmu jak anoreksja. Chore na bulimię nie wymagają tak ścisłego nadzoru jak anorektyczki, bo łatwiej je nakłonić do leczenia. Tu zwykle wystarcza psychoterapia, za to długotrwała i połączona z terapią rodzinną, z udziałem rodziców lub partnera życiowego.

Dlaczego tak trudno znaleźć dobrego terapeutę?

Powstaje mnóstwo prywatnych gabinetów i ośrodków, które nie podlegają żadnej kontroli, a zawód psychoterapeuty nie jest prawnie chroniony.

Więc jak odróżnić fachowca od hochsztaplera?

Poszukując terapeuty, psychiatry, psychologa należy zawsze pytać o jego kompetencje. Dobry specjalista powinien mieć certyfikat Polskiego Towarzystwa Psychologicznego lub Psychiatrycznego. Certyfikat taki oznacza, że odbył wiele specjalistycznych szkoleń, ma długą praktykę, zdał trudne egzaminy. Ludzie tracą mnóstwo pieniędzy na terapie u niekompetentnych osób. Dobrze by było, gdyby Towarzystwa Psychiatryczne i Psychologiczne opublikowały listę psychoterapeutów z certyfikatem.

Czy Julia ma szansę na wyleczenie?

W Polsce i na świecie udaje się wyleczyć ok. 60 - 70 proc. zgłoszonych przypadków anoreksji i bulimii. Im dłużej "pielęgnuje się" samotnie chorobę, tym trudniej ją wyleczyć. W Polsce dziewczyny zbyt późno trafiają na oddziały, a zadaniem najtrudniejszym jest skłonienie ich - szczególnie chorych na anoreksję - do współpracy z lekarzem.

Dlaczego?

One często nie chcą się leczyć, bo mass media lansują określony typ urody, wzmacniają przekonanie, że wygląd decyduje o wartości człowieka. Bardzo trudno namówić chorą na anoreksję dziewczynę, by zaczęła jeść. Ona panicznie boi się przybrać na wadze, boi się utracić to, co osiągnęła - np. że w szkole lub w pracy koleżanki ją podziwiają, że tak ładnie wygląda. Bo przecież według powszechnej opinii ładne jest to, co chude, a wartościowa jest siła woli, która pozwala utrzymać dietę. Nawet pani pisze w reportażu "Julia jest piękną, szczupłą kobietą mającą 166 cm przy 52 kg wagi". Czyli piękna, bo szczupła. Czy 10 kilo więcej to już brzydota lub otyłość? Media powinny być uważniejsze.

Wszystkiemu winne są media?

Oczywiście nie. Uważniejsi powinni być również rodzice. Bo to przede wszystkim dobra, dająca poczucie bezpieczeństwa i ucząca ważnych, a nie powierzchownych wartości rodzina jest najlepszą profilaktyką zaburzeń odżywiania.

Co można poradzić rodzicom?

Banalna prawda brzmi: żyć dobrze i uczyć dzieci dobrego życia.

Na Zachodzie lepiej sobie radzą z leczeniem bulimii i anoreksji.

Nie jestem tego pewna. Na Zachodzie terapia często trwa krócej niż w Polsce, jest nastawiona na uporanie się z najbardziej uciążliwymi objawami: w wypadku bulimii z objadaniem się, przeczyszczaniem, wymiotami. W przypadku anoreksji na osiągnięciu u chorej normalnej wagi i skłonieniu do jej utrzymania. Później jednak przydałaby się praca z głębszymi urazami. A na Zachodzie szkoda na to pieniędzy, tam musi być szybko i skutecznie.

Jest jednak nieco lepiej niż w Polsce, jeśli chodzi o indywidualną terapię psychoanalityczną - część kosztów za nią pokrywa ubezpieczenie. W Polsce indywidualna psychoanaliza jest zawsze pełnopłatna.

Jest szansa na poprawę?

Byłoby znacznie lepiej, gdyby terapia zaburzeń odżywiania oparta była na publicznej służbie zdrowia - na razie tak jest głównie przy anoreksji.

I gdyby powstały w Polsce przynajmniej dwa, trzy publiczne ośrodki leczenia tych zaburzeń, które miałyby podpisaną umowę z kasami chorych, kompleksowe programy terapii, kilka łóżek szpitalnych, oddział dzienny i poradnię zapewniającą długotrwały kontakt pacjentki z lekarzem plus terapię rodzin.

Czy z bulimii i anoreksji można się całkiem wyleczyć?

Tak, choć wiele z tych dziewczyn już przez całe życie uważnie pilnuje wagi. A jedzenie rzadko jest dla nich przyjemnością.

Anoreksja psychiczna, zwana też jadłowstrętem psychicznym, to zaburzenie jedzenia o podłożu psychicznym. Charakteryzuje ją brak umiaru w odchudzaniu się chorej (90 proc. przypadków dotyczy dziewcząt). U anorektyczek spadek wagi może dochodzić nawet do 30 kg poniżej wagi oczekiwanej dla wieku i wzrostu (np. 16-letnia dziewczyna waży 28 kg przy wzroście 150 cm). Chore głodzą się, mimo że odczuwają głód, zmuszane do jedzenia ukrywają je w rękawach, w dziurach w ścianie... Panicznie boją się przytyć.

Nawet bardzo wychudzone, nie widzą tego - mają zaburzony obraz swojego ciała, a on jest dla nich wyznacznikiem samooceny. Chore tracą miesiączkę (co przy długotrwałym nieleczeniu prowadzi do zaniku jajników i wyniszczenia fizycznego, wynikającego z zaburzeń hormonalnych). Anorektyczki cierpią na zawroty i bóle głowy, zaburzenia snu (bezsenność w nocy i senność w dzień), uczucie zimna, skłonność do omdleń, zaburzenia rytmu serca, odwodnienie, osteoporozę. Nie leczona anoreksja doprowadza do śmierci.

Bulimia psychiczna, zwana żarłocznością psychiczną. Podobnie jak anoreksja dotyczy głównie kobiet. Bulimię charakteryzują: nawracające co najmniej dwa razy w tygodniu, a niekiedy kilka razy dziennie, napady objadania się (chore potrafią w ciągu jednego napadu pochłonąć nawet 40 tys. kcal - czyli porcję jedzenia wystarczającą na trzy tygodnie!); zachowania chorej po obżarstwie, które mają nie dopuścić do przybierania na wadze - prowokowanie wymiotów, nadużywanie środków przeczyszczających (nawet do 200 sztuk jednorazowo), intensywne ćwiczenia fizyczne, głodzenie się; nadmierny wpływ kształtów i wagi ciała na samoocenę. Bulimiczki cierpią często na zaburzenia metaboliczne, niedobory witamin, wiotkość żołądka rozdętego od napychania pokarmem. Dochodzi u nich do uszkodzenia tylnej ściany gardła i przełyku, aż do przerwania jego ciągłości, powiększenia ślinianek (tzw. twarz chomika), rozstępów skórnych związanych z wahaniami wagi, biegunek i zaparć. Bulimia może doprowadzić do śmierci w wyniku ostrej niewydolności krążenia, związanej z niedoborem potasu w organizmie albo z powodu pęknięcia przełyku lub żołądka.


źródło: http://www.anoreksja.net.pl/articles.php?article_id=6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz