OPOWIEM CI MOJĄ HISTORIĘ...
Od zawsze byłam ?inna?. Typowa
introwertyczka, kiedy dzieciaki ganiały po placu, ja siadałam pod
drzewem i myślałam o sensie życia. Długie godziny spędzałam tez w domu w
obawie, że tata znów wróci pijany i zrobi krzywdę mamie.
Od dziecka
pilna, mądra, artystycznie uzdolniona, odnosząca dobre wyniki w sporcie
jak i w nauce. Lubiana, aczkolwiek nie zawsze rozumiana.
Tak
dorastałam w cieniu swych zalet, których nie byłam w stanie zauważyć.
Mała zakompleksiona dziewczynka, której zawsze się wydawało ze może
zbawić świat...
Miałam lat 14, kiedy po raz pierwszy powiedziałam że jestem za gruba( xkg/xcm)
Mama
z siostra szybko podłapały temat. ?my Ci pomożemy?. Nie chciały bym
wpadła w sidła ed, chciały pomóc w ?zdrowym? odchudzaniu. Przynosiły
książki, czasopisma...
Stosowałam wiele diet. Beztłuszczowa,
niskowęglowodanowa, białkowa, przez jakiś czas byłam nawet fruktorianka.
Waga spadała, ale słabo. To przestała być walka z kilogramami ale ze
swoimi słabościami. Nie dałam za wygraną-schudłam.
Zawsze za
?idealna? wagę uważałam wagę 47kg. Twierdziłam ze jeśli ją osiągnę,
skończę z odchudzaniem. Nadszedł dzień gdy waga wskazała 46kg, już
wiedziałam ze jest za późno ze to co miało mi dać kontrole, całkowicie
mi ją odebrało. Waga wciąż spadała, a ja nie potrafiłem jej zatrzymać,
teraz wiem ze nie chciałam.
Ważyłam 42 kg, mama wzięła mnie na rozmowę.
?masz problem? potrzebujesz porozmawiać??, rozpłakałam się. Powiedziałam ?tak ,ale bez psychologa chyba się nie obejdzie?.
Mama
zadzwoniła na podany w internecie telefon zaufania. Polecono jej
ośrodki leczenia zaburzeń odżywiania. Najpierw Gliwice. Długa rozmowa z
psychologiem, który ocenić miał mój stan i stwierdzić jaka terapia
będzie najlepsza. Spytał w jakiej części dnia myślę o
jedzeniu/niejedzeniu/wadze/odchudzaniu. 80%- padła odpowiedz.
Terapia
grupowa i indywidualna raz w tygodniu. Odmówiłam. Za daleko
,powiedziałam. Zaczynam przecież studia na filologii w sosnowcu, nie
będę miała czasu na pierdoły.
Kolejna próba. Październik. Prywatny
psycholog i terapia rodzinna. Barak jakichkolwiek sukcesów, ciagły
spadek wagi. Pani psycholog grozi ze nie podejmie się dalszej terapii
jeśli nie pójde do psychiatry. Poszłam.
Pierwszy warunek-pół kilo do góry/tydzień. Nie dałam rady. Waga wciąż spadała.
Kolejne
spotkania-kolejne warunki. I wciąż nic. Szpital psychiatryczny, decyzja
podjęta. Przerywam studia i idę ?lezeć?. ?jak się postarasz, do świat
wyjdziesz, mówili, będziesz mogła bez problemu kontynuować nauke?.
12.12.2005- przyjęcie na oddział nerwic szpitala psychiatrycznego w Szopienicach.
Diagnoza: anorexia nervosa
Zalecana terapia: behawioralna
Waga: 39kg
Owa
?terapia behawioralna?? polegała na tym że nie wolno było mi wychodzić z
łóżka, o przepustkach nie było mowy, zakaz odwiedzin itp...+ oczywiście
?dokarmianie?
Dostałam specjalnie stworzoną dla mnie diete
wysokobiałkową. Zjadałam wszystko, mimo to waga nadal spadała.
Odseparowano mnie od mamy. Całe dnie płakałam, byłam sama, zero wsparcia
ze strony psychologów. Tylko łóżko i jedzenie. Kazali brać
antydepresanty i środki , nasenne mimo ze początkowo walczyłam, jak
przystało na grzeczną anorektyczke, uległam.
Święta, wszyscy idą
na przepustkę , mi nie wolno bo przecież nie dotrzymałam warunków
kontraktu, nie przytyłam. Mama wypłakała u lekarki wigilijny wieczór i
choć ta chwile mogłam spędzić w domu. Ważyłam 38kg. Nie dałam rady iść
na pasterke, byłam wyczerpana przez chudość i brak ruchu.
Mimo ze w
szpitalu wszystko jadłam bez wyrzutów w domu było inaczej, zaczęłam
histeryzować nad zupa, nie dałam rady. Znów porazka...
Po powrocie na
oddział poznaję terapeutke zajęciowa. Jeden jedyny dzień mogłam
uczestniczyć w jej zajęciach warunkiem było przekroczenie 40kg)
Z
cała pewnościa ta kobieta zmieniła moje zycie. Postanowiłam rzucic
studia. I rozpocząć studium terapii zajęciowej, by móc pomagać takim jak
ja.
Pobyt w szpitalu trwał 2 miesiące. Warunkiem wyjścia było
osiągniecie wagi 46 kg. Nie udało się wypisano mnie gdyż skończyła się
umowa z NFZ( ważyłam 40kg i moja waga wciąż zagrażała życiu).
Zalecono dalsza terapię, leczenie farmakologiczne i próbe powrotu do wagi.
Próbowałam.
Ale 2 mies po wyjściu za szpitala ważyłam już 37kg. Zostałam skierowana
na cito do szpitala w Sosnowcu, gdzie specjalizują się leczeniem tego
typu zaburzeń. Szpital dziecięcy a ja już dawno byłam dorosła( swoje
20ste urodziny obchodziłam w szopienicach).
Posłała mnie tam ordynatorka tego oddziału, specjalista w leczeniu zaburzeń łaknienia dr. Janas-kozik.
Pobyt tam wspominam za razem jako najcięższe jak i najwięcej wnoszące do mojego życia, 3 miesiące.
Organizacja oddziału wygląda w ten sposób:
1)7.30-pobudka
2)8.30-śniadanie
3)sprzątanie po śniadaniu które lezy w zakresie obowiązków dyżurnego
4)9.30-10.15
?społeczność(zebranie lekarzy ,pielęgniarek i pacjentów, podczas
którego omawiane są sprawy bieżące. Pod dyskusje jest również poddana
kwestia postawionego przez przewodniczącego grupy, pytania.
Może być
to pytanie typu: co będziesz robic po wyjściu ze szpitala?, czy jesteś
za czy przeciw legalizacji marihuany?, jakie są dla Ciebie największe
wartości w życiu? itp...
4)11.00-12.00- zajęcia z psychologiem w zal od dnia:
-muzykoterapia
-terapia grupowa
-psychorysunek
5)12.30- obiad
6)15.00-zającia:
-arteterapia
-zajecia ruchowe
-masaz(praca z ciałem)
7)16.00-17.30 ?czas wolny, odwiedziny
8)17.30-kolacja
9)18.00-mierzenie ciśnienia
10)18.30-21.00-czas wolny
11)cisza nocna
na
oddziale przebywają dzieci oraz młodzież z różnymi schorzeniami.
Zaburzenia charakterologiczne, autyzm, adhd, depresja, anoreksja,
bulimia.
Anorektyczki są bardzo restryktywnie pilnowane podczas
posiłków, jednak wiele z nich daje rade ukryć jedzenie np. w bucie, w
majtkach, a nawet w magnetowidzie który znajduje się w jadalni. Ja nigdy
nie praktykowałam takich rzeczy, chciałam wyjsć jak najszybciej. Jednak
i tym razem mi się nie udało. Zostałam wypisana po 3 miesiacach ,gdyż
skończyła mi się umowa z NFZ. Ważyłam wtedy 43kg. Moja waga nie
zagrazała już życiu, ale wciąż miałam niedowagą 6kg.
Z tą kwestia
uporałam się w domu. Po kilku tygodniach od opuszczenia ośrodka ważyłam
już 46kg, wrócił okres, prawidłowe ciśnienie i temp ciała. Mimo 3kg
niedowagi lekarze stwierdzili ze ta waga jest wystarczająca.
Taka wagę udało mi się utrzymać od września 2005 do kwietnia 2006.
W tym czasie rozpoczęłam naukę na kierunku terapia zajęciowa.
W
styczniu poznałam mojego chłopaka z którym jestem do dziś. Dla mnie to
wielkie osiągnięcie, gdyż do tej pory bałam się mężczyzn, nie
traktowałam ich jako partnerów i nigdy nie spotykałam się z nikim dłużej
niż 3 miesiące.
Na wiosnę zaczęłam chudnąć, moja waga znów spadła,
już nie tak diametralnie, ale jednak. Znów pojawiło się zagrożenie życia
(waga 40kg).
Mama zaczyna rozglądać się za szpitalem dla mnie.
Kolejny termin w sosnowcu. Oczekiwanie na przyjęcie. Pewnego ranka
odbieram telefon- ośrodek leczenia nerwic z Warszawy. ?zapraszają? na
2-miesięczny obóz leczenia zaburzeń jedzenia.
Mówię nie. Nie chce
zostawić mojego chłopaka. Boje się że nasz związek nie wytrzyma próby
czasu. Dam rade sama. Duze wsparcie ze strony rodziny i chłopaka oraz
cotygodniowe wizyty u psychologa nie idą na marne. Koleżanki ze studium,
we wrześniu witam z waga 47kg. Nie czuje się dobrze we własnym ciele.
Nie ?to ? odbicie w lustrze, dodatkowe kilogramy na wadze i zbyt małe
ubrania nie dają mi spokoju. Ale nie poddaje się .mam cel- chce pomagać
innym dlatego nie mogę zrezygnować ze szkoły. II rok terapii zajeciowej
to 4 dni praktyk w tygodniu na różnych oddziałach. Między innymi
pamiętny szpital psychiatryczny w Szopienicach. Chodzę z wizytą po
salach. Czujnie patrzę w oczy pacjentów chorych na depresję,
schizofrenię, mających zaburzenia osobowości. Czytam w nich ,ze mi
ufaja, wiem że czuja ze jestem jak oni. Mam tylko jedną przewagę. To
wszystko już za mną. Teraz jestem tam aby im pomóc, nie po to by mi
pomogli. Czuje że triumfuje, mimo ze do tej pory nie zakończyłam walki z
chorobą- wciąż chodzę do psychologa i psychiatry, biorę leki i
kontroluje wagę, ale najważniejsze jest to ze znalazłam odpowiednią
broń- wsparcie ludzi który mnie kochają i determinacja w dążeniu do celu
pomagają pokonać każdą słabość.
Z PAMIĘTNIKA ANOREKTYCZKI
Pamiętnik
poleciła mi pisać moja pierwsza pani psycholog. Były to początki
terapii. Dlatego notki aż ?świecą? brakiem dojrzałości do terapii i
brakiem zrozumienia istoty choroby.
24.08.2004
-Wróciłam do domu. Nie miałam autobusu i szłam kawał drogi pieszo.
Spaliłam pewnie dużo kalorii. Mogę, wiec ,a nawet powinnam zjeść więcej na kolację. Ciekawe czy mi się uda...
-Już
po kolacji. 2kromki z twarożkiem. Nałożyłam go więcej niż zwykle, mimo
to wiem ze inni ludzie, dają go jeszcze wiecej, ale ja się bałam. Nie
wiem czym kierowany jest ten lek. Przecież chcę przytyć...tak myślę...
-zjadłam
kawałek szynki w galarecie. Nie miałam ochoty ale zrobiłam to dla mamy.
Wczoraj wspomniałam że miałabym na to ochotę a ona obleciała całe
osiedle by ją dla mnie zdobyć.
25.08.2004
-Sprawdziłam godzinę,
by dowiedzieć się czy muszę już jeść .Jest 10.32, nie jestem głodna,
więc mogę dac sobie jeszcze pół godziny.
-tego dnia nie zjadłam śniadania. Nie byłam głodna, nie zmusiłam się.
26.08.2004
moja
przyjaciółka się martwi. Przynajmniej tak twierdzi, tak naprawdę
odwraca się ode mnie i mnie unika. Wiem ze się boi, że nie potrafi mi
pomóc. Już raz z tym problemem sobie nie poradziła. Przez 9mies
spotykała się z chłopakiem chorym na anoreksje. Nigdy nie chciała o nim
rozmawiac ,unikała tematu, miałam wrażenie ze zależy mi na jego zdrowiu
bardziej nić jej.
27.08.2004
-śniadanie. Wzięłam jogurt i jabłko. Chciałam żeby mama była zadowolona ze jem cos więcej, a ona nie odezwała się słowem...
-obiad.
Kalafior i jajko. Mama mówi ze jak będę tak mało jadła to nigdy nie
przytyję. To mnie strasznie zniechęca. Po to przecież jem! Jeśli to i
tak nic nie da to po co w ogóle się starać?
-na kolacje serek wiejski
i chleb. Czuje ze to za dużo. Czuje się brudna od środka i okropnie
gruba .mam straszne wyrzuty sumienia.
Takie były moje
?anorektycznie nieświadome? myśli. Kiedy terapia otwarła mi oczy, a
zarazem przyszła depresja, zaczęłam świadomie podchodzić do kwestii
odżywiania. Przecież w tej chorobie to nie jedzenie jest problemem.
Zaczęłam patrzeć głębiej, a co dostrzegłam?...
31.12.2004
sylwester.
Jednonocna przepustka ze szpitala. Nigdzie nie wychodzę, tak strasznie
cieszę się że mogę być w domu...czas błogo mija w fotelu przed
telewizorem. Do czasu... kolacja na stole, cieszę się bo w koncu mogę
zjeść to co lubię a nie to co każą. Dzwonek do drzwi. Mój tata. Pijany.
Nie mieszka z nami odkąd skończyłam 17 lat. Przyczyna rozwody był
alkohol, awantury i przemoc. Cieszyłam się ze w końcu będzie spokój.
Niestety. Od razu odechciało mi się jeść. Kula w żołądku, histeria i
roztrzęsienie. Mama zaprosiła go na kawę, to w końcu sylwester, nie
chciała by musiał spędzić go sam.
Kolacji nie zjadłam. Pomimo
zażywania silnych środków nasennych nie potrafiłam zasnąć póki drzwi
domu nie zamknęły się za nim. Jakbym pilnowała aby nic się nie stało,
aby mojej mamie nie zagroziło z jego strony żadne niebezpieczeństwo.
05.01.2005-samobójcza śmierć kolegi
Chce
umrzeć. Chcę tak jak on być na tamtym świecie. Z drugiej strony nie
chcę by tamten świat istniał. Nie chodzi o to że tutaj jest mi źle, jet
mi źle ze sobą samą bez względu na czas i miejsce. Chcę uwolnić się od
tego ciała, chce uwolnić od siebie wszystkich...
Chciałabym być
egoistka i tak jak Tomek pieprzyć cały ten świat. Wdrapać się na blok i
skoczyć, rozpruć sobie żyły, zażyć leki, zagłodzić się... wszystko
jedno, byle przestać być!
20.01.2005
w szpitalu odwiedził mnie
mój tata. Przyniósł kurczaka z grilla- takiego jak lubie. Przekornie go
nie przyjełam ,powiedziałam ze go nie wezmę, ze nie mam ochoty i ze
jestem po obiedzie.
Przekorna jak małe dziecko...a to wszystko
dlatego ze kilka dni temu przyszedł tu pijany. Portier nie zauważył w
jakim jest stanie i go wpuścił. Strasznie mnie zdenerwował. Cała się
trzęsłam ,wyprosiła go pielęgniarka, a mi zaaplikowała hydroksyzynę.
Czemu to się zawsze tak musi kończyć...
23.02.2007
I znów ten zeszycik musi pójść w ruch...a już tak długo było dobrze( ostatni wpis 11.01.2007)
Zbyt
długo... widocznie życie bez ciągłego smutku nie jest mi
pisane...uświadomiłam sobie że jestem taka sama jak mój
ojciec-toksyczna. Zrujnuje życie Bartka, tak jak tata zrujnował życie
mamie. Mama jest sama ,bo on pije, Bartek będzie sam bo ja płaczę.
Chciałabym by miał kogoś lepszego, kogoś kto będzie jego wart. Niestety
zdaję sobie sprawę z tego że jedyna możliwa droga do celu to moja
śmierć...
MÓJ GŁUPI WIERSZ Z POCZĄTKÓW CHOROBY
Ona tonie!- krzyczą miliony
Ona płonie!- głoszą tysiące
Ona w dół spada!- lamentują setki
Ona do snu się układa!- płaczą najbliźsi
Pójdę z Nią!- zarzeka się matka
Ja chudnę!- odpowiadam dumna...
REFLEKSJA...CZYLI TO CO PRZYNOSI TERAPIA
Leczenie
anoreksji jest bardzo trudne. Terapia zazwyczaj trwa latami. Wymaga ona
ogromnego wysiłku ze strony lekarzy, terapeutów, osób bliskich, ale
przede wszystkim ze strony samej chorej.
Pierwszym etapem leczenia
jest ?uzdrowienie ciała? tzn. odbudowa prawidłowej masy ciała,
przywrócenie prawidłowych funkcji życiowych organizmu a za razem poprawa
pracy mózgu. Ten warunek jest konieczny , gdyż ?wychudzony ?? mózg ma
zachwianą percepcję, stad wrażenie bycia grubą, oraz niejednokrotnie
słyszane głosy. W tym momencie stosowana jest głównie terapia
behawioralna.
Drugi etap to zrozumienie. Należy pacjentce przekazać że uzyskana waga jest konieczna aby była zdrowa.
Kolejno, przychodzi pora na uświadomienia. Chora musi zdac sobie sprawę ze jej problem to nie tylko kwestia wagi i jedzenia .
Przyczyna tkwi znacznie głębiej.
W
moim przypadku sprawa wygląda tak. Zawsze miła, grzeczna i układna,
robiłam to czego chciała mamusia. Z czasem myślałam ze sama tego chce.
Nigdy nie sprawiałam kłopotów. Dosyć miała problemów z tatą. To on i
jego choroba(alkoholizm) zaprzątała jej głowe. O mnie nie musiała się
martwic. Zdolna, mądra, w szkole same piątki. Nawet nie miałam okresu
buntu. Koleżanki w wieku 15 lat chodziły na dyskoteki, paliły papierosy,
ja przed zmrokiem wracałam do domu, choć i tak rzadko wychodziłam.
Aż
nadszedł czas ,kiedy widocznie potrzebowałam zwrócić na siebie uwagę.
Jedni kradną, inni mają same pały, a ja przestałam jeść. Dlaczego
własnie jedzenie? Otóż było ono zawsze ważnym ?obrzędem? w naszym domu.
Mama za wyraz troski o rodzinę uznawała pełny, wspólnie zjedzony obiad.
Nie zjedzenie go to przecież idealna metoda zaabsorbowania jej swoją
osobą.
Z drugiej strony był mój ojciec. To przecież w głębi serca
dobry człowiek. Gdyby tylko nie pił... Często zastanawiałam się
dlaczego. Co spowodowało ze kiedy miałam 4 latka po raz pierwszy nie
wrócił na noc do domu?
Dlaczego inne koleżanki mogą liczyć na swoich
ojców, a u mnie w domu zależność jest odwrotna. To on może liczyć na
mnie gdy pijany wtacza się do pokoju, nie potrafiąc dojść do łóżka.
Początkowo
to akceptowałam. To przecież mój tatus, muszę go kochać. Dopiero w
późniejszym wieku zaczęłam czuwać nad bezpieczeństwem mamy. Pojawiła się
bezsenność. Ojciec wracał do domu zwykle ok północy. Zaczynały się
awantury. Zawsze wstawałam by stać dzielnie przed rodzicami. Wydawało mi
się ze potrafię go powstrzymać.
Z czasem przestałam się budzić.
Łatwiej było po prostu nie zasypiać. Do tej pory mam problemy ze snem.
Mimo ze już od 5 lat nie mieszkamy razem nadal biorę tabletki
nasenne-bez nich nie zasypiam.
Dla ojca byłam jakby niewidzialna,
wydawało mi się ze i on jest mi obojętny. Jednak tak nie było. Chciałam w
jakiś sposób się do niego zblizyć. Zobaczyć świat jego oczami.
Anoreksja to przecież tez pewnego typu nałóg. Zamyka oczy i zakłada
kajdany, ale przede wszystkim znieczula serce. Łatwiej jest myśleć o
diecie niż o problemach w domu. Doskonały sposób na odwrócenie uwagi -
tak samo jak alkohol.
I tak żyłam kilka lat w znieczuleniu, sadząc ze jedyne co się dla mnie liczy to moja waga.
Przyjaciele?
A po co mi oni? Zaczęłam odwracać się od wszystkich. Miałam przecież
swoja najlepsza powierniczkę- anoreksje .Wszystko było mi obojętne nie
śmiałam się nie płakałam.
Aż do czasu gdy ktoś mnie obudził. Już 2
lata raz w tygodniu chodzę na terapie do pani psycholog, która pracuje
również w szpitalu w Sosnowcu. To ona kazała zajrzeć mi wgłąb siebie i
odkryć prawdziwa przyczynę problemu. Teraz jest dużo lepiej. Mam
znacznie większa świadomość swojej choroby. Mimo ze znam jej ?przyczyny?
,wiem że jeszcze wiele do odkrycia przede mną. Nadal liczę kalorie,
pilnuję wagi, uważam że jestem za gruba. Ale teraz jestem o tyle
mądrzejsza, że zamiast obmyślać kolejny plan diety próbuje usiąść i
pomyśleć w czym naprawdę tkwi sęk. Bywa ze bez przyczyny z dnia na dzień
wydaje mi się że przytyłam 10kg. Pierwszy odruch-jasne- nie jeść, ale
po chwili...ale dlaczego tak mi się wydaje? Dlatego że nie potrafiłam
załatwić jakiejś sprawy sama i potrzebowałam pomocy mamy... widziałam
pijanego tatę...lub po prostu poczułam się bezsilna wobec jakiejś
sytuacji
( w taki stan może mnie wpędzić np. jakaś tragedia, lub
śmierć zupełnie nieznajomej mi osoby. Choć realnie wiem, ze nic nie
mogłam zrobić, podświadomie winię się za to i aby się ukarać postanawiam
się głodzić)
Innym bodzcem do ?powrotu? była agonia koleżanki z
oddziału. Przy wzroście 160cm ważyła ona 25kg. Jej stan był tragiczny.
Widziałam jak umiera, jak powoli przestaje bić jej serce. Gdy sygnał
alarmujący, urządzenia ,które monitorowało prace jej serca stawał się
coraz dłuższy. Czułam się wtedy fatalnie. Nie chciałam żeby kiedykolwiek
,ktokolwiek musiał odczuwać to samo co ja, czekając na moją śmierć.
Prawda
jest taka ze mogłabym uczestniczyć w terapii codziennie, mogłabym
obserwować śmierć wielu innych wychudzonych koleżanek, ale bez wsparcia
bliskich nie dałabym rady...
Zrozumienie i gotowość do wysłuchania mnie mojej mamy niejednokrotnie powstrzymywała mnie od zachowań autoagresywnych.
Sam
fakt ze miałam kogoś dla kogo warto było patrzeć w przyszłość, kogoś z
kim chce iść dalej przez życie, miał nie mniejsze znaczenie.
Gdyby
nie łzy widziane w oczach bliskich ,nie znalazłabym w sobie siły. Zyję
dla nich, nie dla siebie. Wiem ze tak być nie powinno, ale na ten
moment, co innego mi zostało? Wciąż borykam się z depresją i myślami
samobójczymi. Biore mnóstwo leków antydepresyjnych i uspakajających,
niejednokrotnie wpadam w histerie, ograniczam jedzenie lub posuwam się
do autoagresji. Mimo to i tak uważam że jest o wiele lepiej. To co
przezywam teraz jest niczym w porównaniu do piekła anoreksji. Znalazłam
cel w życiu i wiem ze dzięki temu dam rade. Musze ,jeśli w przyszłości
chce pomagać takim jak ja...bo kto ich lepiej zrozumie?...
źródło: http://www.cpp.info.pl/forum/viewtopic.php?id=181
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz